9. ars moriendi

79 11 201
                                    

ARS MORIENDI — (łac.) sztuka umierania

tw — niepoważne groźby śmierci, wspomniane plany samobójcze (w przeszłości)

      Emu oparła się o ścianę i wzięła głęboki wdech, starając się opanować drżenie rąk oraz łzy, które wydawały się gromadzić w jej oczach

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

      Emu oparła się o ścianę i wzięła głęboki wdech, starając się opanować drżenie rąk oraz łzy, które wydawały się gromadzić w jej oczach.

      Już nawet nie chodziło o to, że prawie pocałowała się z Saki. Chodziło o to, że w tamtym momencie to wydawało jej się najważniejszą rzeczą, jaka mogła stać się w jej małym, zamkniętym świecie. Zdawała sobie sprawę, że teraz przemawiała przez nią jej histeryczna paranoja oraz obsesyjna chęć, by uratować i zadowolić każdego, ale nie mogła poradzić nic na to, że coś wydawało się teraz ściskać jej szyję, zostawiając na niej zimne ślady palców, palców, które tak dobrze znała, które nie powinny teraz znajdować się na jej drobnej szyi, a na klawiszach pianina, grając właśnie nowe piosenki, które wszyscy razem stworzyli. Ale może to poczucie winy obezwładniało ją właśnie dlatego, że tak myślała? Może czuła palce T na swojej szyi, bo w duchu tak naprawdę nie chciała go uratować, chciała go tylko wykorzystać, by nie zostać samą ponownie? Nie... Na pewno nie mogło tak być. Musiała wierzyć, że może go uratować. Musiała wierzyć, że jej uczucia były prawdziwe, że w końcu mogła się na coś przydać, bo może tylko w taki sposób pozbyłaby się tego obezwładniającego dotyku jej najlepszego przyjaciela oraz rozpaczliwego dźwięku uderzania palcami o klawisze pianina, który rozbrzmiewał w jej uszach coraz głośniej z każdą kolejną sekundą.

      Prawdopodobnie zniosłaby to lepiej, gdyby ten paraliżujący dotyk, który czuła na swoim ciele, nie był tak przerażająco zimny, jak gdyby chciał jej uświadomić, że czas T ucieka z każdą kolejną sekundą, zupełnie, jakby okrutny los obserwował spadające na dół ziarenka piasku w klepsydrze jego krótkiego życia, że jeśli się nie pośpieszy i nie uratuje go z jego własnego więzienia, może go... Może go stracić na zawsze.

      Zachłysnęła się powietrzem na tę myśl i przycisnęła drżące dłonie do swojej twarzy, czując, jak jej policzki robią się mokre od spływających po nich łez. Miała dosyć tracenia tego, co było dla niej ważne. Miała dosyć bycia tą zawsze dziecinną i naiwną Emu, która nie rozumiała, na czym polega dorosły świat. To, co działo się z jej przyjacielem, było próbą, która została jej postawiona. Próbą, która miała sprawdzić, czy Emu Otori sama w sobie miała jeszcze jakąś wartość, czy będąc tak żałosna, jaka jest, nie może nawet sprawić, że jedna z najcenniejszych osób w jej życiu się uśmiechnie i zaakceptuje fakt, że każdy może wyleczyć się ze swoich traum. Próba, w której Emu Otori musiała uratować Tsukasę Tenmę, nawet, jeśli miała przypłacić to swoim i tak prawie nic nie wartym życiem.

      Tyle, że... Jak ona niby miała to zrobić?! Sytuacja, w której się znaleźli, była taka beznadziejna, taka... desperacka. Czuła się taka mała, gdy myślała o tym wszystkim, co wydarzyło się w trakcie paru ostatnich dni, odkąd Tsukasa zarzucił im swoim "ostatnim pożegnaniem". Nie była dobrą przyjaciółką. Gdyby była, wcześniej zauważyłaby ten ukryty i zepchnięty na dno ból, który krył się w jego rozświetlonych, złotych oczach. Gdyby była dobrą przyjaciółką, to nigdy by się nie wydarzyło, bo pomogłaby T wcześniej. Pokazałaby mu, że świat wciąż ma kolory, po prostu trzeba odsłonić zasłaniające je kurtynę, tak, jak on kiedyś pokazał jej.

under kids | prosekai ✓Where stories live. Discover now