Rozdział 4

561 54 160
                                    

Wieczór był pogodny, ale wilgotny. W powietrzu czuć było już zbliżającą się porę ciepłego deszczowego monsunu, który lada dzień miał rozpostrzeć swe skrzydła nad Busan. Pachniało ozonem. Elektryczna mgiełka unosiła się w wieczornej bryzie i wnikała w głąb lądu, dając znać, że jest niedaleko i czas zaopatrzyć się w klapki.

Tak, w klapki. Najlepsze obuwie na letnią potrę deszczową.

JK śmiejąc się z tego w myślach, dotarł do hotelu krótko przed dwudziestą na swoją nocną zmianę. Wiedział, że jego obecność zdziwi Astona i resztę chłopaków, ale nie miał zamiaru się jakoś z tego szczegółowo tłumaczyć.

— Dostałem upomnienie, jestem na cenzurowanym — skłamał jak z nut Astonowi, gdy spotkali się przy szafkach w szatni na zapleczu.

Ten poklepał go po plecach i zaśmiał się serdecznie.

— To zajebiście, bo dwanaście skrzynek z winem czeka na rozładowanie. Myślę, że zrobisz to śpiewająco.

JK parsknął śmiechem, zdejmując kurtkę.

— To, że dostałem upomnienie, nie znaczy, że można mnie wykorzystywać — zaoponował, odwieszając kurtkę do szafki.

Jednym, zgrabnym ruchem zdjął z siebie bluzę razem z koszulką.

— Można, można — zakpił Aston i poszedł za bar.

JK pokręcił głową z niedowierzaniem i zabrał się za przebieranie, ale faktycznie, gdyby mógł i umiał śpiewać, to darłby się na całe gardło dziesięć minut później, przebrany już w czarną koszulę i kamizelkę z ciasno zawiązanym krawatem pod szyją, gdy wyciągał drogie w cholerę butelki z winem ze skrzynek i pucował je na błysk, układając na specjalnej półce do leżakowania.

Kiedy wyszedł do baru i logował się na swój panel, czuł na sobie zdziwione spojrzenia Hasco i Nolana.

— A ten, co tu robi? — usłyszał, jak szeptał ten drugi półgębkiem.

— Pewnie dobrze daje dupy, to co się dziwisz — sarknął pierwszy, ale już nie szeptem.

JK zacisnął zęby i powieki, żeby opanować wściekłość, która momentalnie zawrzała mu pod powierzchnią skóry.

— Spokój! — warknął Aston. — Zachowuj się Hasco i zajmij się robotą — upomniał go surowo, pokazując palcem na przeciwległy koniec baru. — Klientka czeka już dziesięć minut z pustym kieliszkiem, nie masz oczu? Mam dać ci upomnienie? Czy od razu uciąć premię? — zapytał groźnie, a w jego brązowym spojrzeniu zapaliła się złość.

Aston był miły i uprzejmy, koleżeński, ale do czasu, bo gdy wpadał we wściekłość, był jak Posejdon. Ciskał przekleństwami niczym piorunami i dźgał trójzębem w najczulsze punkty. Bezlitośnie.

Hasco zawsze najbardziej ze wszystkich był łasy na premię, dlatego widząc go takiego, natychmiast uniósł ręce w obronnym geście i posłusznie poszedł w swoją stronę. Nie pisnął już ani słowem. Nolan zmył się automatycznie tuż za nim, nie czekając na reprymendę.

Aston stanął przy JK'u i zaczął przygotowywać drinka dla klienta.

— Czasem mam wrażenie, że pracuję w haremie pełnym zazdrosnych pedałów — burknął pod nosem i nerwowo nasypał lodu do szklanki.

Kostki zadźwięczały o szkło nieco za głośno, bo niosły go nerwy, a JK parsknął cichym śmiechem, wciąż stukając palcem po ledowym panelu kasy.

— A ciebie co tak rozśmieszyło? — zapytał Aston z roszczeniem w głosie.

— Bo trochę tak jest — zażartował JK, choć pod skórą wciąż czuł złość na Hasco. — Pracujemy w haremie pedałów.

PENTHOUSE || TaekookDonde viven las historias. Descúbrelo ahora