Rozdział 9

470 49 86
                                    

Ciemno-szare, gęste chmury znów zebrały się nad Busan i lało jak z cebra. Woda wsiąknęła we wszystko dookoła i dosłownie sączyła się nawet z chodników, przez co kostka brukowa wyglądała jak gąbka. Ciurkiem drążyła odpływy i rynny, a tu i ówdzie utworzyła ogromną kałużę. JK'owi było jednak wszystko jedno. Przemoczony, brudny i pijany, klęczał w błocie przed grobem matki i kołysząc się w przód i w tył, dosłownie płakał w głos.

— Mamo, jestem taki nieszczęśliwy — mówił do niej, szlochając. — Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego pozwalasz mu, żeby mną tak poniewierał? Żeby gardził tym, na jakiego człowieka mnie wychowałaś? — zachłystywał się łzami. — Mamo, a może ty też mną gardzisz za to, jaki jestem? Może cię zawiodłem? Może nie takiego mnie sobie wyobrażałaś?

Deszcz chłostał go po wyziębionym ciele i zgiął się wpół, opierając czoło o zimną kamienną tablicę. Ramiona skulił pod sobą.

— Mamo, tak bardzo chciałbym, żebyś żyła...

— JK — usłyszał za sobą niski, stanowczy głos. — Wstań, rozchorujesz się.

JK wyprostował plecy i obejrzał się za siebie. Stał za nim Ki-bo pod wielkim czarnym parasolem. Położył mu ciepłą dłoń na ramieniu i przeszył go dreszcz.

— Chodźmy stąd — ponaglił.

JK strącił jego dłoń ze swojego ramienia i skrzywił się nienawistnie.

— Zostaw mnie w spokoju! To on cię tu przysłał? — zapytał, a Ki-bo skinął głową na tak. — Powiedz mu, że nie potrzebuję jego łaski! Nie potrzebuję łaski kogoś takiego jak on!

Ki-bo westchnął i chwilę milczał. Spojrzał w bok, jakby chciał zebrać myśli i resztki cierpliwości. Nie rozgniewał się jednak ani nie uniósł. Opanowanie biło z niego jak aura, gdy spojrzał na niego ponownie.

— Na twoim miejscu nie wierzyłbym we wszystko, co zobaczyłeś — powiedział spokojnie i przysunął się tak, żeby JK znalazł się pod parasolem.

JK znów się na niego obejrzał. Jego słowa przykuły jego całą uwagę. Lgnął do nich, łaknął tych kłamstw, które uspokajały jego zranione serce i duszę.

— Ty wiesz, dlaczego on taki jest — bardziej stwierdził, niż zapytał.

— Wiem — odpowiedział stanowczo Ki-bo.

— Dlaczego? Dlaczego ty wiesz, a ja nie? Też chcę wiedzieć, inaczej się stąd nie ruszę — zaszantażował JK.

Ki-bo znów westchnął. Tym razem irytacja wzięła nad nim nieco górę, bo zacisnął szczękę, ale po sekundzie już znów był tym opanowanym sobą.

— Nie powiem ci, przecież wiesz, że nie mogę — odpowiedział mu upominająco. — Ale z całą pewnością mówię ci, żebyś nie wierzył w to, co zobaczyłeś — powtórzył. — Chodźmy stąd, wylądujesz w szpitalu, jak będziesz tu ślęczał, albo... — urwał i spojrzał na nagrobek. — Obok niej.

JK również spojrzał na grób.

— Oddałbym wszystko, żeby żyła. Nawet bym się z nią zamienił miejscami.

— Kto to? — dopytał Ki-bo.

— Moja matka — odpowiedział mu JK i położył dłoń na kamiennej, mokrej płycie.

Czule pogładził ją białymi z zimna palcami. Deszcz znów wezbrał na sile, jakby płakał nad jej śmiercią razem z nim.

— Tym bardziej powinieneś już stąd pójść — powiedział Ki-bo.

JK spojrzał na niego pytająco.

— Niby dlaczego? To grób mojej matki! Mam prawo tu być! — rozzłościł się ponownie.

PENTHOUSE || TaekookWhere stories live. Discover now