Rozdział 6

467 52 58
                                    

Dzień nie był upalny, ale też nie był chłodny. Był umiarkowany. Spokojny. Ciepły deszczowy monsun mocno się opóźniał i chmury tylko lekko przysłaniały niebo, pozwalając promieniom słońca mimo wszystko rozpieszczać plażowiczów.

JK był mu za to wdzięczny, bo dzięki temu mógł spotkać się z Tae-hyungiem. Temperatura była idealna na to, co zaplanował. Przyjechał jak zwykle na motorze z plecakiem wypełnionym po brzegi różnymi rzeczami i usiadł na skraju chodnika graniczącego z piaskiem o punkt jedenastej, tak jak się umówili. Wywinął nogawki swoich niebieskich jeansów, tak samo, jak rękawki białej bawełnianej koszulki. Miał tylko nadzieję, że Tae-hyung nie uzna go za wariata, ale poprosił Hye-jin, żeby przygotowała im kanapki.

— Uciekłeś z domu? — usłyszał jego głos za swoimi plecami kilka minut później.

Uśmiechnął się rozbawiony i odwrócił do niego. Stał znów w jasnych spodniach wyprasowanych na kant tak jak za pierwszym razem, ale nogawki miał już wywinięte, tak samo, jak rękawy błękitnej koszuli i był bosy. W oddali za jego plecami pomiędzy drzewami majaczyła sylwetka Ki-bo, ochroniarza, ale jak zwykle jego obecność nie przytłaczała prywatności.

Wstał z chodnika i otrzepał spodnie na tyłku.

— Zabrałem tylko kilka rzeczy, bez przesady, a poza tym jestem pełnoletni, mogę opuszczać miejsce zamieszkania bez niczyjej zgody, jakbyś nie wiedział — wyjaśnił z rozbawieniem.

Tae-hyung jednak na chwilę się zafrasował, patrząc na plecak leżący wciąż na chodniku, a potem spojrzał na JK'a.

— Czy ja też miałem coś zabrać? — zapytał skonsternowany i łypnął na niego tymi swoimi brązowymi, niewyrażającymi żadnej emocji oczami. — Nic nie mówiłeś.

JK'owi przyszło do głowy, że on zapewne jak wychodził z domu, zabierał jedynie kartę kredytową i to zawsze wystarczało, ale nie miał zamiaru tego w ten sposób komentować.

— Nie, nie, to naprawdę tylko kilka rzeczy. Nic nie musiałeś zabierać — zapewnił go JK. — To ja cię zaprosiłem, zatem to moja powinność zadbać o wszystko.

— Więc co tam masz, że plecak jest taki wypchany? — dopytywał uporczywie Tae-hyung.

JK się uśmiechnął, marszcząc przy tym nos, bo słońce, które wyjrzało zza chmur, raziło go w oczy.

— Chodźmy, to się dowiesz — odpowiedział mu przekornie. — To niespodzianka.

Serce łomotało mu w piersi z radości, że się zjawił i że mieli przed sobą calutki dzień. Razem. Cieszył się na niego jak dziecko, przez co w nocy nie umiał zasnąć. Zastanawiał się, czy mu się to przyśniło, że się umówili, czy to była prawda, bo gdy wczoraj obudził się na tarasie z poduszką pod głową i ogromnym parasolem rozpostartym nad sobą, Tae-hyunga już nie było i nie mógł się upewnić. Trochę go przerastała ta sytuacja. On i Tae-hyung na plaży, znów. Czy to nie tak, że tacy, jak Tae-hyung dla rozrywki chodzili do opery, na wystawy dzieł sztuki lub do drogich restauracji zjeść kawior i homara w akompaniamencie cichej klasycznej muzyki? On mu się trochę tak właśnie kojarzył, ale te miejsca były dla niego poza zasięgiem, żeby mógł go w takie zabrać.

— No dobrze, chodźmy — zgodził się Tae-hyung, przecząc wszystkim jego wyobrażeniom i sięgnął po plecak. — Ja poniosę, skoro ty to przytaszczyłeś aż tutaj.

Na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie, gdy go podniósł. JK widział je bardzo wyraźnie, bo plecak był lekki, ale zaśmiał się tylko tajemniczo i ruszył przed siebie, zapadając się w ciepłym piasku stopami.

Długo szli wzdłuż brzegu, żeby znaleźć nieco mniej zatłoczone miejsce, a morze szumiało delikatnie tuż pod skrzydłami rozkrzyczanych mew karmionych chlebem przez turystów. JK od czasu do czasu zerkał na Tae-hyunga, a on wciąż wydawał mu się nierealny. Z plecakiem przewieszonym przez ramię zwłaszcza. I kiedy w końcu udało im się znaleźć nieco ustronniejsze miejsce, opadł kolanami na piasek, a Tae-hyung stanął tuż nad nim i rozejrzał się wokoło.

PENTHOUSE || TaekookWhere stories live. Discover now