Róża piąta

411 50 29
                                    

Znów była czwarta nad ranem z minutami, gdy w drzwiach wejściowych do apartamentu zapikała karta dostępu. Serce Tae-hyungowi podeszło do gardła, gdy usłyszał sygnał, ale się nie odwrócił. Pił swoją białą herbatę z porcelanowej filiżanki, stojąc w rozsuniętym oknie tarasowym i obserwował, jak deszcz kapał na białe płatki róż. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że nie czekał na ten dźwięk.

Po chwili usłyszał za sobą powolne kroki, a następnie jak ucichły.

— Dzień dobry — przywitał się niepewnie JK.

Wtedy Tae-hyung się odwrócił. W apartamencie panował półmrok przedświtu spowitego chmurami, ale widział bardzo dokładnie jego podkrążone oczy i opuchnięty policzek.

— Co ci się stało? — zapytał jak zwykle oschle, ale wewnątrz czuł przejęcie. — Biłeś się z kimś?

— Nic. Nie, absolutnie. To nic takiego — zaprzeczył natychmiast JK.

Ubrany jak zwykle w jeansy i jasną, szarą bluzę z kapturem, wyglądał jak chłopiec z liceum.

Serce Tae-hyungowi znów załomotało w piersi. Zrobił krok w jego stronę i wyciągnął do niego rękę, żeby się przyjrzeć jego twarzy, ale JK się cofną zlękniony. To było jak policzek.

— Boisz się mnie? — zapytał.

— Nie. Mówiłem, to nic takiego — odpowiedział skrępowany JK.

Tae-hyung chłonął go wzrokiem. Tak bardzo chciał, żeby tu przyszedł, a teraz gdy stanął przed nim, było jakoś dziwnie, inaczej niż zwykle.

— Wróciłeś — powiedział do niego z nadzieją.

Sam już nie wiedział, w co grają. Był skołowany i zagubiony. Zły. Wściekły. Ale nie wiedział na co.

JK przestąpił z nogi na nogę.

— Głupia sprawa — bąknął i popatrzył gdzieś w bok, skubiąc zębami dolną wargę.

Myśli Tae-hyunga natychmiast pognały w jej stronę. Chciał ją poczuć na ustach. Oczami wyobraźni zobaczył, jak podchodzi do niego i zaczyna go całować. Zachłannie. Bez opamiętania. Jak wlecze go do sypialni na górze i odziera z ubrań, a potem całuje, gryzie i pieści ustami jego ciało. Jak wbija w nie opuszki palców, a jemu oczy wywracają się białkami w górę i wykręca się pod nim z podniecenia, gdy trzyma go za szyję jedną ręką, a drugą przytrzymuje za biodra i wchodzi w niego z oddaniem i pasją. Rozpieszcza dotykiem, a on jęczy i prosi o więcej.

Ten chłopak wiercił mu dziurę w głowie, a myśli owinięte wokół niego od chwili, gdy grali w piłkę na plaży i rozebrał koszulkę, nie chciały przestać pędzić w stronę sypialni. Ten chłopak działał na niego w nieokreślony sposób. Pociągał go. Uwodził. Całym sobą. Nawet teraz tą przygryzaną ze skrępowania wargą.

— Przyniosłem... — wyrwał go z letargu JK, wciąż patrząc w podłogę niczym skarcony uczniak. — Mówiłeś... — jąkał się, jakby nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. — Strasznie mi głupio — jęknął w końcu bezsilnie i przewrócił oczami. — Sam bym zapłacił, ale to dla mnie za dużo. Nie mam tyle... to pół mojej pensji... — stękał skrępowany.

Dopiero teraz Tae-hyung spostrzegł, że JK trzyma coś w ręce. Spadł z impetem na ziemię. On wcale do niego nie wrócił. Coś go tu przywiodło. Jakiś problem. Kłopot, który gdyby mógł rozwiązać sam, to by się tu w ogóle nie zjawił. To dlatego było tak dziwnie. Nie tak jak zawsze.

— Co to jest?

JK przełknął głośno i spojrzał na kwitek, unosząc go lekko.

— Mandat. Wiesz, ten, gdy wiozłem cię wzdłuż plaży... złapały nas kamery... tak jak mówiłem, nie stać mnie... brat się strasznie rozzłościł...

PENTHOUSE || TaekookМесто, где живут истории. Откройте их для себя