Rozdział 7

428 50 61
                                    

JK nie mógł spać ani jeść. Był nieswój. Całą noc przewracał się z boku na bok, a gdy wstał, czuł się jak zdjęty z krzyża.

Dręczyła go wizyta na ostatnim piętrze hotelu i że zachował się, jak ostatni desperat, prosząc o spotkanie. Pocieszało go jednak to, że Tae-hyung się zgodził. Nie rozumiał jego ani siebie, ale brną w to, jak zaślepiony. Coś pchało go do przodu i był pewny, że nie jest to już zwykłe zauroczenie. Tae-hyung go pociągał, ale nie w ten fizyczny sposób, choć i to krążyło mu po głowie od chwili, gdy go pocałował. Bardziej jednak chciał czułości, drobnych gestów, tak na początek. Chciał zgłębić ten dreszcz, który czuł, gdy przebywał blisko. Osobiście nigdy nie był w związku, ale bardzo tego pragnął.

Chcieć to nie zawsze móc — zaśmiał się z tego w myślach.

Wciąż o nim myślał. Nawet, teraz gdy siedział przy stole z bratem i jego żoną, jedząc śniadanie. A raczej w nim grzebiąc pałeczkami. To z nim chciał zjeść śniadanie i niekoniecznie po upojnej nocy. Nie. Tak zwyczajnie wypić z nim tę jego białą herbatę i zjeść cokolwiek. Porozmawiać, pośmiać się, a potem pocałować go na pożegnanie i żyć tym pocałunkiem calutki dzień.

Tymczasem było rano, dziewiąta, a on dla odmiany miał dziś przed sobą poranną zmianę w barze. Te poranne były najbardziej spokojne, ale on ich nie lubił. Krew mu wrzała w żyłach, gdy widział ludzi pijących przed południem. Przypominali mu ojca, a dodatkowo Jeong-hyun zaczął dopytywać o mandat.

— Jakim cudem go zapłaciłeś? — warczał przy stole jak kosiarka, gdy jedli śniadanie.

Wciąż z obrażoną miną, w koszuli wyprasowanej na gładko i granatowej marynarce, zerkał na niego złowrogo.

JK nawet na niego nie spojrzał.

— Zapłaciłem, nic więcej nie powinno cię interesować.

— Ale mnie interesuje. Zapłaciłeś? Na pewno? — dopytywał Jeong-hyun.

Hye-jin tylko łypała oczami od jednego do drugiego i się nie odzywała.

— Tak, zapłaciłem — zarzekał się JK.

— Czy tylko tak mówisz, żebym był spokojny, a potem dowiem się, że siedzisz w więzieniu? — dopytywał coraz bardziej natarczywie.

— Zapłaciłem! — podniósł głos JK.

Jeong-hyun uderzył pięścią w stół.

— Czym? Skąd wziąłeś tyle pieniędzy?

JK spuścił głowę i złapał się za czoło.

— Mój szef zapłacił. To jego wiozłem wtedy. Prosił, żebym go przewiózł i że zapłaci każdy mandat, ale żeby było szybko.

Jeong-hyun zamilkł z szeroko otwartymi oczami.

— Że kto?

JK zmieszał się jeszcze bardziej. Gdyby mógł, schowałby się pod stołem jak pięciolatek.

— Mój szef. Kim Tae-hyung. Nie chciałem mu odmawiać.

Jeong-hyunowi znów brwi się zbiegły. Wsparł nadgarstki o blat stołu, a jego białe mankiety koszuli i srebrny zegarek błysnęły złowrogo spod rękawów marynarki niczym jego oczy.

— Jakby cię poprosił, żebyś wskoczył do ognia, to też byś wskoczył? — zapytał prześmiewnie.

JK milczał. Wtedy Jeong-hyuna olśniło.

— To on?

JK podniósł na niego wystraszone spojrzenie i już wszystko było wiadomo.

— To on? — zapytał raz jeszcze Jeong-hyun. — To z nim się spotykasz? Z własnym szefem? Czyś ty zgłupiał do reszty?

PENTHOUSE || TaekookNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ