Rozdział 16

1.2K 79 9
                                    

Carmen POV:

Całe popołudnie spędziliśmy w domu. Nie chciałam wychodzić, tak było najlepiej. Piliśmy wino, słuchaliśmy muzyki.. Po prostu cieszyliśmy się swoją obecnością. Nie potrzebowaliśmy nikogo, aby dobrze się bawić.

Nagle usłyszałam dobijanie się do drzwi. Westchnęłam, po czym odkleiłam się od niego i wstałam z kanapy. Podeszłam do nich i je otworzyłam. To Hope i Logan.

-Żyjesz? Cały dzień się nie odzywasz. Myślałam, że zaruchał Cię na śmierć. -powiedziała, a ja wybuchnęłam śmiechem. Przytuliła mnie na powitanie, a następnie weszła wgłąb mieszkania. Logan zobaczył wino i bez pytania poszedł do kuchni po szklankę.
-O, też oglądacie South Park. Myślałam, że tylko ja jestem tak dziwna. -zauważyła, gdy przechodziła obok Ashtona. Zastopował odtwarzanie, po czym podniósł się z kanapy. Wcześniej na niej leżeliśmy.

-To jeden z niewielu seriali, który naprawdę mnie bawi. -przyznałam.

-No nie? Zajebiste. Dobra, zbieraj się, wychodzimy.

-Gdzie? -Ashton zmarszczył brwi. Niezbyt ucieszył się z jej wizyty. Chyba wolałby, żeby w ogóle jej tu nie było. Obydwoje czują do siebie jakąś odrazę. Rozumiem, że się pokłócili, ale powinni już dawno o tym zapomnieć.

-Zabieram ją, to moja przyjaciółka. Też chcę z nią pobyć. -na słowo ,, przyjaciółka " zrobiło mi się cieplej na sercu. To takie przyjemne uczucie, gdy nie jestem tylko jedną z wielu znajomych. Jestem przyjaciółką..

-Co? Nie znamy tego miasta, gdzie Ty chcesz iść? -zaśmiałam się.

-Znalazłam fajny klub. Zamień ten babciny sweter na coś innego i idziemy, nie chcę słuchać wymówek. -była stanowcza. Zwyczajnie nie dało się z nią wygrać.

-Hope, nie wiem czy to dobry pomy.. -zaczął Ash, ale ta szybko mu przerwała.

-Ty masz parę rzeczy do obgadania z Loganem. -szybko zamknęła mu usta.

-Może chociaż was podrzucę? Robi się późno.. -zaproponował. W ogóle nie był do tego przekonany.

-Poradzimy sobie. Zaraz zamówię taksówkę, a Ty spieprzaj na górę. W tym swetrze wyglądasz jakbyś miała sześćdziesiąt lat. -zwróciła się do mnie, na co parsknęłam.

-Nieprawda, jest uroczy.. -zaczęłam kierować się w stronę schodów.

-Carmen! -odezwał się, więc się zatrzymałam. -Tylko nie przesadzaj. Nie chcę się martwić. -dopowiedział.

-Spokojnie, nie musisz. -znów ruszyłam.

♡♡♡

Jesteśmy w klubie od jakichś dwóch godzin. Trochę już wypiłyśmy, nie przestajemy rozmawiać. Siedzimy przy barze, więc co chwilę zamawiamy coś nowego.

-Skurwiel zrobił to na środku jeziora, żebyś musiała się zgodzić. -parsknęła śmiechem, popijając drinka.

-Wcale nie musiałam.

-Musiałaś, inaczej przez godzinę płynęlibyście do brzegu w ciszy. Albo zrzuciłby Cię z tej łódki, tak też mogłoby się to skończyć. Powiedziałby, żebyś sama sobie poradziła, jeśli jesteś taka mądra. -spowodowała, że zaczęłyśmy się śmiać.

-On taki nie jest! -znów odruchowo wyciągnęłam swoją dłoń i spojrzałam na pierścionek. Był tak piękny, że po prostu co jakiś czas musiałam się w niego wpatrzyć.

-Przestań mi go pokazywać, widziałam go już tydzień temu.. -jęknęła zirytowana.

-Jak to? -zmarszczyłam brwi.

-Kupił go ponad tydzień temu. Dał Loganowi, żeby gdzieś go schował. Bał się, że znajdziesz go w domu. Nie wiedział gdzie może go ukryć. -zaskoczyła mnie.

-Ciekawe ile kosztował. -wzięłam łyka drinka.

-Siedemnaście tysięcy. -odpowiedziała, a ja zaksztusiłam się z wrażenia. Zaczęłam kaszleć, więc musiała uderzyć mnie w plecy.

-Ile?!

-Spokojnie, bo się udusisz! -zaczęła się ze mnie śmiać.

-Japierdolę.. Siedemnaście? Może siedem, ale nie siedemnaście.

-Siedemnaście. Widziałam cenę, nie mam problemów ze wzrokiem.

-Skąd on ma tyle pieniędzy?.. Przecież to jest chore. -ostatni raz zerknęłam na pierścionek. Teraz boję się go nosić. Jeszcze gdzieś go zgubię.. Podejrzewałam, że może być dość drogi, ale nie, że aż tak. Nie zasługuję na coś tak cennego.

-Lepiej, żebyś nie wiedziała. -jak zwykle nic mi nie zdradziła. Wzięłam kolejnego łyka i poczułam, że robi mi się niedobrze. To chyba trochę za dużo.. Wczoraj wódka i marihuana, dzisiaj wino i drinki.

-Wszystko w porządku? -zapytała, gdy przyłożyłam dłoń do ust.

-Trochę źle się poczułam. -wzięłam kilka wdechów i powoli zrobiło się lepiej.

-Chyba pora wracać.. Pójdę do łazienki i zadzwonię po taksówkę, tam jest znacznie ciszej.

-Ja zostanę, muszę chwilę posiedzieć. -westchnęłam.

-Nie będziesz rzygać? -zaśmiała się, schodząc z wysokiego krzesła.

-Nie.. -parsknęłam.

Dziewczyna odeszła, a ja wpatrzyłam się w szklankę. Nie dam rady wypić ani łyka więcej..

Odwróciłam się i już po chwili zauważyłam kogoś, kogo wolałabym nie widzieć. Ojciec i cała reszta jego współpracowników. Myślałam, że mam zwidy, ale nagle nasze oczy się spotkały. To on.. To naprawdę on. Niby znajdujemy się bliżej domu, lecz w ogóle się tego nie spodziewałam. Był dość daleko, ale ciągle utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy.

Wstał z kanapy, a ja spanikowałam i zerwałam się z krzesła. Nie wiedziałam co robić, więc próbowałam wybiec z klubu. Przedzierałam się przez tłum ludzi, czując coraz większy niepokój.
Wpadłam na Hope, ale się nie zatrzymałam.

-Musimy wyjść! -przekrzyczałam muzykę, łapiąc ją za nadgarstek.

Wybiegłyśmy na zewnątrz. Nie mogłam złapać oddechu i z każdą sekundą stawałam się coraz bardziej spięta. To chyba atak paniki..

-Co Ty robisz?! -zadała mi pytanie, ale nie zdążyłam na nie odpowiedzieć. Dogonił nas.

-Odejdź, bo zacznę krzyczeć! -ostrzegłam, gdy ten się do mnie zbliżył.

-Krzyczeć? Myślisz, że chcę zrobić Ci krzywdę?! -nie mógł w to uwierzyć.

-Sama nie wiem czego Ty chcesz!

-Chcę, żebyś wróciła do domu. Co Ty tutaj robisz? Gdzie Ty w ogóle mieszkasz?.. -zasypał mnie pytaniami.

-To nie Twoja sprawa.. -rozmowa z nim stawała się dla mnie coraz trudniejsza. Nie chcę go ranić, chcę tylko spokojnego życia z Ashtonem. Niczego więcej..

-Jestem Twoim ojcem, więc chyba jednak moja! Dlaczego mi to robisz? Uciekasz, zrywasz ze mną kontakt.. Ten skurwiel nie jest tego wart, niedługo sama się przekonasz!

-Nigdy Cię nie obchodziłam, nagle się mną przejmujesz?! Gdzie byłeś, gdy David się nade mną znęcał?! -wyszłam z równowagi i zaczęłam na niego wrzeszczeć. Temat tego debila sprawia, że dostaje szału.

Zauważyłam nadjeżdżającą taksówkę, więc szybko podeszłam bliżej ulicy.

-Jesteś taka sama jak Twoja matka! -krzyknął. To zdanie zraniło mnie jak nic innego..

-Pierdol się! -wywrzeszczałam, ignorując łzy w oczach.

-I tak Cię znajdę! -dodał, ale po tych słowach przestałam go słuchać.

Wsiadłyśmy do taksówki. Hope podała adres i próbowała coś do mnie mówić, ale czułam się jakbym była odcięta od świata. Zaczęłam płakać, nie mogąc poradzić sobie z bólem. Nie wierzę, że to zrobił.. Porównał mnie do kobiety, która porzuciła mnie i zniszczyła mu życie.

♡♡♡
Instagram: wiktoria_salvatore
♡♡♡

You Can Be The Boss 2Where stories live. Discover now