Rozdział 54

761 51 1
                                    

Carmen POV:

Opuściliśmy hotel, przez co poczułam falę chłodu. Wzięłam wdech świeżego powietrza. Potrzebowałam tego.. Minęło kilka godzin, ale ja nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Tak naprawdę, bardziej bałam się reakcji Ashtona, niż samego faktu ciąży. Gdy widzę jaki jest szczęśliwy, sama się taka staję.

Nagle wyjął z kieszeni kurtki moją czapkę. Teraz stanie się nadopiekuńczy..

-Serio? -zachichotałam.

-Serio. Nie pozwolę Ci się przeziębić. -zatrzymaliśmy się, a ten mi ją założył.

-Wyglądam w niej głupio..

-Wyglądasz uroczo. -powiedział, a następnie wpatrzył się we mnie z uśmiechem, jakby wróciły do niego wspomnienia.

-Co?

-Powiedzielismy dokładnie to samo, kiedy pierwszy raz pojawiłaś się w moim domu. Wtedy chodziło o moją koszulkę. -wspomniał, łapiąc mnie za dłoń. Zaczęliśmy iść. Powoli, spokojnie.

-O jezu.. Pamiętam to, uciekałam w deszczu. Pzewróciłam się i wpadłam prosto w błoto. -zaśmiałam się. Teraz to wspomnienie jest zabawne, ale wtedy strasznie się bałam. Byłam pewna, że ci ludzie wyrządzą mi krzywdę, lecz zobaczyłam go w oddali. Automatycznie poczułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi. Tak jest do tej pory.

Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, dopóki sama tego nie doświadczyłam. Nasze pierwsze spotkanie jest tego dowodem. Uratował mnie. Dosłownie i w przenośni.

-Kocham Cię.. -przyznałam, wtulając się w jego silne ramię.

-Ja Ciebie też. Was. -spowodował mój chichot.

Nagle dostrzegłam spadające płatki śniegu. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ich jeszcze więcej. Wyciągnęłam rękę. Kilka z nich wpadło do mojej otwartej dłoni.

-Nareszcie.. Myślałam, że już nie spadnie. Ciekawe, czy jest też u nas. Oby tak było, wtedy zima staje się najpiękniejszą porą roku. -stwierdziłam.

-Wszystko dzieje się tak szybko.. Dopiero spędzaliśmy razem wakacje, a zaraz będą nasze pierwsze święta. -przypomniał.

-Pierwsze i najlepsze, przynajmniej dla mnie. Nie mogę się doczekać. -spojrzałam na niego z uśmiechem. Nie mogę przypomnieć sobie kiedy ostatnio spędzałam prawdziwe, rodzinne święta. Zazwyczaj siedziałam w swoim pokoju i zajadałam smutek.

-Ja też. Alex mówił, że babcia już zaczyna wszystko szykować. Aktualnie wpadła w szał kupowania prezentów. -l

-Już? Przecież jeszcze dwa tygodnie. -zdziwiłam się.

-Cieszy się, że wróciliśmy. Wydaje mi się, że bardziej z powodu Jamesa. Mimo wielu lat, nadal pamięta o jego alergii na jabłka i grzyby. Przez to piecze dwa inne ciasta, robi dwa typy pierogów. Powiedz jej co lubisz, a Tobie też ugotuje dziesięć innych potraw. Prawdopodobnie nie wyjdzie z kuchni aż do wilglii. -opowiedział, a ja zachichotałam.

Niespodziewanie usłyszeliśmy dźwięk jego dzwoniącego telefonu. Puścił moją dłoń, po czym wyjął go z kieszeni.

-O wilku mowa. -parsknął, odbierając.
-Czego chcesz, debilu? -zapytał, jak zwykle żartobliwie.

-Sprawdzam czy żyjesz, spierdolino życiowa! -w jego głosie dało się wyczuć ulgę.
-Dzwoniłem z dziesięć razy, po co Ci ten telefon?

-Byliśmy zajęci, nie miałem czasu nawet zerknąć.

-Chryste.. Nie minęła nawet a
doba. Zamęczysz tą biedną Carmen, daj jej chociaż odetchnąć. -sprawił, że wybuchłam śmiechem.

-Nie tym. Wyobraź sobie, że życie nie polega tylko na pieprzeniu się.

You Can Be The Boss 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz