Rozdział 5

5.6K 280 153
                                    

Siedziałam skulona w kącie, całkowicie zdrętwiała od przejmującego zimna panującego w lochu i nasłuchiwałam kroków, jednak jedynym towarzyszącym mi dźwiękiem było ciche kapanie wody z sufitu.

Sądziłam, że przyjdą po mnie zaraz po Abigail, jednak minęła przynajmniej godzina, odkąd zostałam sama. Próbowałam nie zwariować z niepokoju, ale co chwila wracałam do ostatnich słów Uilleama i wiedziałam, że nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie, czekając na śmierć lub coś gorszego...

Potrząsnęłam głową, odganiając negatywne myśli. Może pozbawiono mnie wolności, ale na pewno nie zamierzałam dać pozbawić się determinacji i woli życia, dlatego żeby choć trochę odzyskać siły, zjadłam przygotowaną rację żywnościową, na którą składały się dwie pajdy chleba i jabłko. Pobudziłam jedzeniem organizm i zrobiło mi się trochę cieplej.

Zaczęłam chodzić po lochu w tą i z powrotem, próbując wymyślić sposób, aby wydostać się z tej pokręconej sytuacji. Nie mogłam z nimi walczyć, bo nie miałam żadnych szans w starciu, więc musiałam uciec. Niespostrzeżenie.

Podeszłam do krat i złapałam za nie. Mocno szarpnęłam, lecz ani drgnęły. Oparłam czoło o zimny metal i nie dałam się opanować panice. Nie miałam przy sobie niczego, co mogłoby otworzyć zamek. W lochu, oprócz metalowej tacy po jedzeniu i wiadra, również niczego nie było.

Wpatrywałam się w buty, trzymając kurczowo kraty i nagle mnie olśniło. Skoro otaczała mnie ziemia, mogłam wykopać sobie drogę na wolność! Czemu wcześniej na to nie wpadłam?

Padłam  na ziemię i zaczęłam kopać. Wbijałam palce, uderzałam pięściami i drapałam, a z każdą chwilą moje oczy coraz bardziej wypełniały się łzami. Sięgnęłam po tacę i z furią zaczęłam walić w zamarznięty grunt, który przypominał beton.

Metal pękł pod naporem desperackich uderzeń, a ja krzyknęłam z frustracją i odrzuciłam połowę tacy, która została mi w rękach. Oddychałam przez chwilę gwałtownie, po czym odgarnęłam włosy przyklejone do czoła i z rezygnacją opadłam na pięty.

Przygryzłam wargę, próbując się nie rozpłakać. Nie mogłam się wydostać. Nie miałam szans na ucieczkę, a co dopiero na walkę. Bezsilność powoli rozchodziła się po moim ciele, kumulując się w piersi. Tak bardzo nie wiedziałam, co robić...

Pomyślałam o rodzicach i bracie. Czy zorientowali się już, że zniknęłam? Pewnie tak, skoro mama dzwoniła do mnie w lesie. Okropnie żałowałam, że nie odebrałam, ani że nie posłuchałam wszystkich, którzy mówili mi, że spacer to zły pomysł.

Łzy, jedna za drugą, moczyły mi policzki. Stłumiony szloch wydostał mi się z gardła, gdy zdałam sobie sprawę, że pewnie szukali mnie, tak samo jak szukano Abigail. Musieli wariować z niepokoju, a to wszystko przez moją głupotę. Dlaczego tak bardzo uparłam się na ten idiotyczny spacer?

Podskoczyłam, gdy od ziemistych ścian odbiły się echem kroki. Zamek zgrzytnął, po czym kraty samoistnie stanęły otworem. Z mocno bijącym sercem poniosłam się i wzięłam ostrożny krok w stronę wyjścia. Nikogo nie zauważyłam, ale słyszałam, że ktoś się zbliżał. Nie miałam czasu na dłuższe zastanowienie się nad pomyślnością mojego planu, musiałam działać.

Wypadłam z lochu i popędziłam w prawo. Biegłam, nie oglądając się za siebie. Ledwo widziałam w ciemnościach, ale wystarczyło, żeby zobaczyć, że korytarz zmieniał kierunek. Skręciłam w lewo i zamarłam tak gwałtownie, że prawie się przewróciłam.

Przede mną wyrósł zbyt znajomy osobnik z maską na twarzy. Już miałam się odwracać i biec w drugą stronę, gdy usłyszałam ostre warknięcie:

– Nawet o tym nie myśl.

Pogrzebany świat | ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now