Rozdział 6 - Upartość (nie) popłaca

56 8 77
                                    

W niemocy tkwię, choć dłonie rwą się.

Po co, po co pytam dnia i nocy.

Po co przeznaczenie tak nas naznaczyło,

że ty zginiesz od krwi własnej.

Nie musiałeś ulegać starym zasadom.

Fragment z arii Teodory z Zaklętego

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Przejście z Koła Murowanego do Soltrevy nie należało do najbezpieczniejszych. W końcu tę drogę przemierzała masa nowobogackich, arystokratów, co sprawiało, iż kilka razy do roku rozchodziła się wieść o atakach na powozy przez miejską biedotę obdarzoną kapką potencjału. Mieli go na tyle, aby podpalić ładunek wybuchowy, przestraszyć konie wodą, a potem naskoczyć na bogatych pasażerów.

Ostatnie zakały tego społeczeństwa. Idioci, przez którą to ja mam problemy!

Nicolas miał się na baczności, szybko przemierzając Most Erytrai z pustymi kolumnami, na których jeszcze widniały ślady po rzeźbach danych władców, bezpotencjalnego motłochu. Co jakiś czas słyszał turkot kół na kostce brukowej, a potem migało obok niego światło latarni. Zawsze w takim momencie wciągał powietrze, mocniej ściskał dłoń na rewolwerze znajdującym się przy pasie, aby następnie rozluźnić się, gdy nic złego się nie stało. Nicolas popatrzył na taflę rzeki, w której odbijało się zimne światło jednego z księżyców oraz budynki pnące się na wzgórzach Nyes. Nad wszystkim górowała Katedra Nauk Potencjalnych ze swoimi strzelistymi wieżami, kopułami z malowidłami znanych gwiazdozbiorów oraz obserwatorium. Największe z collegium, Nauk Cielesnych, prawie wystawało za brzeg wzgórza, a pod nim ciągnęły się ogrody uniwersyteckie. O tej porze roku część kwiatów świeciła w nocy, odsłaniając najciemniejsze alejki.

Z tego miejsca, jednego z wielu mostów nad Potreią, nie było widać końca miasta. Każde kolejne wzniesienie oznaczało nowe dachy, bramy, przy bogatszych domach tarasy pokryte bujną roślinnością, chociaż o wiele mniej spektakularne od ogrodów akademickich. Nijak to się miało to ciemnych lasów północnego regiony, skąd pochodził Nicolas. W jego stronach można było iść cały dzień i nie napotkać żywego ducha, a tutaj? Nyes nie spało, muzyka, bary pozostawały otwarte cały dzień, nawet w środku nocy, zwłaszcza w bogatych dzielnicach, gdzie mieszkańcy nie musieli rano zwlec się z niewygodnych łóżek, aby zarobić na życie.

Właśnie do tych zmierzał Nicolas, do Słonecznego Kwartału albo Soltreva Quetrie, do przytłaczających przepychem uliczek wzniesionych na zgliszczach przegniłych kamienic najgorszej biedoty. Mężczyzna naciągnął mocniej kaptur na czubek głowy, usiłując zakryć prowincjonalne rysy twarzy oraz włosy. Kruczoczarne loki i kościste policzki natychmiast przywodziły wszystkim na myśl jego strony.

Malowane na błękit, pudrowy róż fasady ze złotymi oprawami nawet w nikłym świetle lamp ulicznych wzbudzały zachwyt. W oknach o ogromnych szybach wprawiono tu i ówdzie kolorowe szkiełka. Szkoda, że jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby Nicolas przechadzał się tym szerokim bulwarem w ciągu dnia. Wszystko musiało wtedy robić lepsze wrażenie.

Przeróżne kamienne zwierzęta prężyły się nad wrotami prowadzącymi do wewnętrznych dziedzińców pełnych powozów, fontann. Tutaj lew łapą miażdżył jakiegoś gryzonia, tam gerdeński feniks wzbijał się do lotu, natomiast Nicolas, pomiędzy bluszczem wijącym się po gładkich murach, szukał kota polnego, znaku Massoullardich. Minęło jeszcze parę minut, zanim mężczyzna wypatrzył tego futrzaka. Oczywiście nie mógł tak po prostu wejść do środka, zapukać do bramy wejściowej i obwieścić u majordomusa.

Dobry wieczór! Przyszedłem po raz kolejny odwiedzić pokoje panny Cecylii. Czy można?

Uśmiechnął się do siebie na tę myśl, nawet zaśmiał cicho, chociaż nie było w tym nic zabawnego. Pomimo całego szacunku i tak pochodził ze zbyt podłych stron jak na tę rodzinę.

Afera o lisa [remont]Where stories live. Discover now