Rozdział 27

4.3K 232 100
                                    

Minęły trzy dni od incydentu z udziałem Eliasa i Uilleama.

Minęły również trzy dni, odkąd ostatni raz widziałam Amesa. Codziennie rano Bokhaid zaprowadzał mnie do biblioteki i razem z Bibianą szukałyśmy sposobów na odblokowanie umysłu. Nie szło nam zbyt dobrze. W księgach, które ktoś zostawił w komnacie trzy dni temu znalazłam całe nic. Ale nie poddawałam się. Stwierdziłam, że nie mogę. Chcieli mnie zabić? Proszę bardzo, mogli próbować, lecz nie byłam jeszcze gotowa na śmierć i nie pozwolę, żeby decydowano za mnie o moim losie.

Nie rozmawiałam za dużo z Bibianą. Ani ja, ani ona nie miałyśmy na to zbytnio ochoty. Obie wydawałyśmy się lekko oderwane od rzeczywistości. Odnosiłam jednak wrażenie, że rozmowy, które odbyłyśmy były dość znaczące i powodowały jeszcze większy bałagan w mojej głowie.

– Souline? – zagadnęła mnie pierwszego dnia. – Czy wydarzyło się coś ostatnio? Ames nie lubi zostawiać cię samej, a minęło już kilka godzin, odkąd zaczęłyśmy przeglądać księgi i nadal się nie pojawił.

Popatrzyłam na nią, odkładając oprawiony w skórę tom na stół.

– Co masz na myśli mówiąc, że nie lubi zostawiać mnie samej?

Oderwała wzrok od książki i nasze spojrzenia się skrzyżowały.

– Och – speszyła się. – Nie powiedział mi tego wprost, ale widzę, że go fascynujesz. Zmienił się odkąd tu jesteś, wiesz? Mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki, ile razy prawdziwie się śmiał w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Mam wrażenie, że oprócz szaleństwa i pustki, w jego oczach pojawiło się również życie.

Powstrzymałam parsknięcie. Ames zmienił się dzięki mnie? Jasne, a lód stał się gorący.

– Co za ironia. – Bibiana zaśmiała się. – Tchnęłaś w niego życie, chociaż na początku chciałaś mu je zabrać.

Poczułam lekki rumieniec wypływający na policzki i poczucie winy zalegające się w żołądku. Szybko jednak się go pozbyłam, bo jakoś ciężko było mi uwierzyć w to, co mówiła Bibi. Ames nie miał dla mnie znaczenia ani ja dla niego.

– Elias... – zaczęłam, ale słowa utknęły mi w gardle. Nadal nie mogłam w to uwierzyć, a wypowiedzenie tego na głos, tylko przypieczętowałoby ten fakt. Znowu poczułam ból w sercu, przypominając sobie wczorajszy incydent. Ostrza na moim gardle. Nienawiść i chęć zemsty.

– Elias, co? – dopytała.

– Próbował mnie zabić – wykrztusiłam.

Zamknęła księgę z hukiem.

– Nie – szepnęła, niedowierzając. – Na cały wszechświat, Souline. Tak mi przykro. – Wstała, szurając głośno krzesłem i zaczęła chodzić w tą i z powrotem. – Ames pewnie się teraz obwinia.

Zmarszczyłam brwi.

– Co?

Popatrzyła na mnie udręczonym wzrokiem.

– Wiem, jaki nikczemny wydaje się Ames, lecz wierz mi, nic nie robi bez przyczyny. Wiem też, że uważasz go za potwora, ale on wcale nim nie jest. Gdyby miał choć cień podejrzenia, że Elias będzie chciał to zrobić, nigdy nie pozwoliłby, żeby cię trenował.

– Chyba mówimy o innym Amesie – mruknęłam. Jasne, może i nie pozwoliłby, żeby Elias mnie trenował, ale jednak spalił królestwo. Gdyby nie to, zamaskowany nie chciałby się na nim zemścić. Gdyby nie to, Ignatia nie potrzebowałaby energii i nie porywałaby ludzi, a co za tym stoi – nie znalazłabym się w Podziemiu.

Ale czy mogłam go obwiniać za podjęte przez innych decyzje? Przecież za każdym razem mnie ratował, nawet po tym, co ja mu zrobiłam.

Jednak to on sam siebie nazywał potworem.

Pogrzebany świat | ZOSTANIE WYDANEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora