Rozdział 33

4.1K 234 102
                                    

Minęło pięć dni, odkąd Bibiana zamknęła się w bibliotece i nie odzywała się do nas. Cóż, tak naprawdę tylko do Amesa, ale otwierać biblioteki nie miała zamiaru. Co wieczór pod drzwiami zostawiała księgi, które mieliśmy przeczytać i mały liścik, w którym przekazywała, jak idą jej poszukiwania oraz opisywała Amesa najróżniejszymi obelgami.

Dlatego rano odbywałam treningi, a potem siedziałam w komnacie i pochylałam się nad księgami. W ostatnich dwóch dniach nie znalazłam nic przydatnego, chociaż myślałam inaczej. Niestety mój entuzjazm szybko zgasił Ames, mówiąc, że znalezione zaklęcie nic nie da. Miałam nadzieję, że dzisiaj uda mi się przeczytać coś, co mi pomoże. Jednak, jak na razie, stałam na złotej macie treningowej i musiałam parować ciosy króla.

Ćwiczył ze mną przez dokładnie trzy godziny i ani minuty krócej, a trening z nim wcale nie przypominał tego z Bokhaidem czy Eliasem.

Po pierwsze, nie chciał mnie zabić.

Po drugie, zaczynałam od cholernej rozgrzewki. Dziesięć okrążeń wokół maty.

Sala treningowa, w której przebywaliśmy, była ogromna i zanim skończyłam biec drugie kółko, już wypluwałam płuca. Można by pomyśleć, że codziennie będzie mi szło lepiej, lecz za każdym razem szybciej się męczyłam i trudniej przychodziło mi złapanie oddechu.

Na sali znajdowaliśmy się tylko ja i Ames. Podczas gdy ja pociłam się jak świnia, on pozostawał idealny. Nawet się nie przebierał w przeciwieństwie do mnie. Dostawałam dresy, leginsy, luźne i obcisłe koszulki. Cokolwiek chciałam. On za to, chodził w tych swoich eleganckich strojach. Przedwczoraj miał na sobie pelerynę, a i tak pokonywał mnie bez najmniejszych problemów.

Żałowałam, że poprosiłam go wtedy o trening. To był naprawdę beznadziejny pomysł, biorąc pod uwagę, że zupełnie sobie nie radziłam. Nauczyłam się tylko jednej rzeczy, czyli jak prawidłowo upadać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Właśnie leciałam na matę i próbowałam wykorzystać wiedzę, którą mi przekazał, aby upaść jak najmniej boleśnie.

– To nie ma sensu – wydyszałam, leżąc na macie. Drżącą z wysiłku ręką odgarnęłam z czoła włosy, które wydostały się z warkocza. Było mi gorąco, byłam wykończona i marzyłam o szklance wody.

Ames stanął nade mną i podał mi dłoń. Przyjęłam ją po chwili wahania.

– Idzie ci coraz lepiej – powiedział, podciągając mnie do góry.

– Niby co? – Przewróciłam oczami. – Upadanie?

– Tak – potwierdził z uśmiechem.

– Nie możesz mnie nauczyć jakiś ciosów? Bokhaid tak robił – nadąsałam się.

– Bokhaid miał cię psychicznie nastawić na ból. Nie ma szans, żebyś mogła z kimkolwiek z nas wygrać.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Taka prawda, Kruszyno. Jesteś człowiekiem, czy tego chcesz, czy nie. Nie możesz nagle zrobić się tak silna, żeby nas pokonać.

Niby to wiedziałam, ale po tym, jak udało mi się zaatakować Bokhaida, czy Uilleama, myślałam, że jest inaczej. Przez pięć dni Ames pokazywał mi, że to on ma racje. Kilka razy go trafiłam, lecz nigdy nie było to wystarczające, żeby wyrządzić mu krzywdę. W tamtych przypadkach miałam po prostu szczęście.

Ames oczywiście musiał wykorzystać mój moment dezorientacji i znowu poleciałam na matę. Był tak cholernie szybki, że już nawet nie próbowałam się ratować. Przyjęłam ten cios ze stoickim spokojem.

Patrzyłam w biały sufit, kiedy nagle pojawiła się nade mną twarz Amesa. Uśmiechnął się i zaczął mówić:

– Lekcja numer jeden...

Pogrzebany świat | ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now