Świąteczny dodatek cz.1

288 22 8
                                    


Nathaniel

-Zimno... - zamarudziłem przebierając nogami na przystanku.

Nigdy szczególnie nie przepadałem za tą porą roku. Z nieba sypał się śnieg znacznie gorszy od deszczu. Chodniki były śliskie, łatwo było o złamanie czy obite pośladki. To wszystko w żaden sposób nie mogło mnie zdemotywować, uparcie pocierałem zmarznięte dłonie czekając na wiecznie spóźnione autobusy. W zimę nigdy nic nie przyjeżdżały na czas. Odrobina śniegu, temperatura w okolicach zera a drogi stawały się walką o życie. Kierowcy Bombowcy z zamarzniętymi szybami ledwie widzieli coś przed sobą, wyjeżdżali na główną i długo nie trzeba było czekać na tragedię... prawdziwa magia świąt. Spóźnienia w najlepszych scenariuszach wynosiły trzydzieści minut, w najgorszych dwie godziny. W takich sytuacjach żałowałem braku samochodu, byłoby to ogromną wygodą. Nie mogłem narzekać, dopóki nie kupię, nie będę miał żadnego.

- Nareszcie – wymamrotałem dostrzegając z oddali światła autobusu.

Nic nie cieszy w taką pogodę bardziej od myśli, że zaraz znajdziesz się w ciepełku. I nic równie szybko nie zabija radości, co przepełniony autobus. Utrzymując swoją determinację próbowałem wcisnąć się w niewielką przestrzeń między ludźmi. Nie miało to sensu, nie byłem wstanie tego zrobić. Zawiedziony patrzyłem za pojazdem. Co teraz miałbym zrobić? Czekać na kolejny? Cholera wiedziała ile tym razem zejdzie mi na tym przystanku, a i tak nie było gwarancji, że się do niego zmieszczę. Nie chciałem całego dnia przesiedzieć na dworze, miałem mnóstwo do roboty!

- I co teraz? – Mamrotałem skubiąc wargę. – Naprawdę potrzebowałem pojechać, naprawdę...

- Nathaniel?

Czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. Przestałem skrobać poharataną z nerwów wargę i wbiłem wzrok w czarnego SUVa przed sobą. Nie było to idealne rozwiązanie, ale jakieś z pewnością. Z dużym zawahaniem chwyciłem za klamkę, nie było mnie stać na wybrzydzanie.

Kastiel

Chciałem go zobaczyć... ta myśl drażniła mnie odkąd otworzyłem oczy. Minął już prawie rok odkąd zaczęliśmy spotykać się na poważnie, a ja wciąż zaczynałem o nim myśleć, jak tylko otwierałem oczy i nie przestawałem nawet, gdy je zamykałem – wtedy śnił mi się po nocy. Nasze wspólne zdjęcia były niemal wszędzie w mieszkaniu. Na szafeczce nocnej – Nathaniel. Na ścianach korytarza – Nathaniel. Na ławie salonowej – Nathaniel. W kuchni, łazience, nawet w przedsionku – wszędzie miałem wystawione nasze wspólne zdjęcia. Nawet odpalając komórkę, na wygaszaczu i tapecie głównej miałem Blondyna.

- No cholera jasna – warknąłem sam do siebie obmywając twarz.

Zachowywałem się niczym nastoletnia dziewica marząca o spotkaniu ze swoim Crushem.

- Chociaż dziewicą to ciężko mnie nazwać – mruknąłem posyłając do swojego odbicia dwuznaczny uśmiech.

Nie mogłem szczególnie narzekać na brak akcji, Blondyn zacząłby mnie unikać, jeżeli zażądałbym więcej. Już w tej chwili potrafi zapierać się nogami przed wejściem do mojej świątyni. Z uśmieszkiem pod nosem opadłem na kanapę. Uwielbiałem wabić tu Nathaniela, za każdym razem wymagało to ode mnie innej strategii. To było urocze, jak wciąż był na tyle naiwny, by naprawdę nie spodziewać się, czego konkretnie chciałem. Z drugiej strony, jak mógł wciąż wierzyć, że się na niego nie rzucę, jak tylko zostaniemy sami? Przez niego zaczynałem wierzyć, że naprawdę jestem przepełniony wyuzdanymi myślami.

Wiercąc się na kanapie, nie mogłem się dłużej powstrzymać przed sięgnięciem po telefon. Starałem się tego nie robić, komórka zwyczajnie przyciągała mój wzrok. Mimowolnie wchodziłem na wiadomości z Nathanielem i dostawałem szału ilekroć widziałem to samo: BRAK NOWYCH WIADOMOŚCI. Od zeszłego wieczora nie odpisywał, nawet nie wyświetlał moich wiadomości. Poirytowany wcisnąłem zieloną słuchawkę, potrzebowałem usłyszeć, chociaż jego głos. Nic z tego, po zaledwie trzech sygnałów odpalała się poczta głosowa.

Kastiel x NathanielWhere stories live. Discover now