#5

29.3K 1.9K 110
                                    


Kastiel

- Życie jednak nie jest tak kolorowe, jak przedstawiają to romanse – mruknąłem do siebie, zakrywając dłonią jeszcze nierozbudzone oczy.
Spomiędzy ciemnych zasłon przebijały się złośliwe promienie słoneczne. Mrużyłem powieki, próbując skupić wzrok na białym suficie. Moje myśli zaśmiecone były wszelkimi pytaniami, rozważaniami ...wątpliwościami. Dlaczego nie chciał mnie wtedy wysłuchać? Jego zapłakana twarz w dalszym ciągu majaczyła mi przed oczami. Uderzyłem pięścią w drewnianą ramę aż zatrzeszczała. Z sykiem wypuściłem powietrze, chciałem tylko przestać myśleć...ale nie mogłem. Głowę miałem aż ciężka od natłoku, który się w niej utworzył.
Rozdrażniony sięgnąłem po paczkę ukrytą pod poduszką. Ześlizgnąłem się z łóżka, panele były zimne. Po omacku wygrzebałem zapalniczkę zapalając pierwszego dziś papierosa. Niedbałym szarpnięciem odsłoniłem okno, otworzyłem na oścież i usiadłem na parapecie, wydmuchując dym na zewnątrz. Zakołysał się na wietrze i rozpłynął. Oparłem głowę o framugę, wpatrując się ślepo przed siebie. Nic nie widziałem, niczego nie słyszałem. W tej chwili byłem całkiem sam, a w uszach brzęczał mi szloch Nathaniela. Pokręciłem głową, przymykając oczy.
Chcę go zobaczyć...
Nienawidziłem się, że nic wtedy nie powiedziałem, że nic nie wytłumaczyłem. Miałem szansę to wszystko naprostować, ale byłem zbyt wielkim tchórzem. Tak. Stchórzyłem. Gdy spojrzałem w jego zapłakane złote oczy, słowa ugrzęzły mi w gardle. W ustach zrobiło mi się sucho, a język bardziej przypominał kawałek drewna niż część mojego ciała, nie mogłem go zmusić do współpracy.
- Następnym razem przywiążę tego psa gdzieś u niej w gabinecie. Nie mam zamiaru znów biegać za nim.
- I to zawsze my musimy go szukać! Dlaczego nie zostawi go w domu?
- Biedaczysko ma jej dość – mruknęła ze śmiechem odrzucając włosy na plecy.
Z zainteresowaniem przyjrzałem się parze nastolatków. Szli ramię w ramię, śmiejąc się co jakiś czas. Poirytowany zgniotłem niedopałek rzucając nim w ich stronę. Najwyraźniej Malenii wzięła sprawy w swoje ręce, zaczęła od niewinnych spacerów do szkoły. Zazgrzytałem zębami, czując dziwny uścisk w brzuchu. Co to? Zazdrość?
- Nie ma tak źle. Trzy posiłki dziennie, dach nad głową i dużo miłości. Jest to marzenie każdego faceta.
- Twoje również?
- C-co? – zarumienił się, gdy zdał sobie sprawę ze swoich słów.
- Nie znałam cię od tej strony.
- To wcale nie tak... - próbował się wytłumaczyć, dziewczyna mu dokuczała.
Prychnąłem pod nosem, zdominować potrafił go chyba każdy. Pies pewnie też świetnie dałby sobie radę. Zeskoczyłem na podłogę naładowany dziwnym uczuciem. Zacisnąłem odrobinę za mocno dłoń na paczce papierosów, pogniotła się. Cisnąłem nią w ścianę i zabrałem się za ubieranie.
- Pora do szkoły – rzuciłem zadziwiająco groźnie.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mama zawsze powtarzała by nie robić niczego na pół gwizdka. Przewodniczący dziś na pewno się mnie nie pozbędzie.

Nathaniel

Dzień szkolny dobiegał powoli końca. Robiło się ciemno, jesień nie rozpieszczała. Mgła otaczała całą okolicę. Oparłem głowę o dłoń przyglądając się jak Melanii z wigorem zapisuje coś w swoim zeszycie.
- Skąd ty czerpiesz tyle energii? – Zapytałem ledwie żywy, jedyne czego pragnąłem w tej chwili to ciepłe łóżko i spokoju do samego rana.
Spojrzała na mnie znad kartek tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, które uśmiechały się do mnie każdego dnia. Jej reakcje były niezwykle szczere, lubiłem to w niej.
- Sama nie wiem. Przebywanie z tobą sprawia, że chcę pracować jeszcze ciężej.
- To straszne! Brzmi jakbyś była moją niewolnicą.
Roześmiała się krótko. Ułożyłem głowę na chłodnym biurku. Przymknąłem powieki, oczy mnie szczypały. Pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku. Nie wiem jak długo tak leżałem. Drzwi otworzyły się i zamknęły ze dwa razy, dziewczyna pewnie wróciła już do domu. Ziewnąłem przeciągle wyciągając daleko przed siebie nogi i ręce. Stawy zatrzeszczały, mięśnie rozluźniły się.
- Pora wracać – mruknąłem do siebie przekonany, że jestem już sam.
Wzdrygnąłem się, gdy zauważyłem postać bacznie obserwującą mnie z naszej kanapy. Uderzyłem kolanem w stół, wydając z siebie godny politowania jęk. Kastiel zaczął się śmiać, a ja znów opadłem na krzesło. Jego szare oczy świdrowały mnie, nawet na chwilę nie dając mi spokoju. Czułem się jak antylopa zauważona przez lwa, nie miałem już szans na ucieczkę, stado mnie porzuciło.
- C-co ty tu robisz? – zająknąłem się, gdy niebezpiecznie zaczął zbliżać się w moją stronę.
- Postanowiłem, że wrócimy dziś razem.
- Postanowiłeś? Czyli co? Ja już nie mam nic do powiedzenia?
- Nie – odparł twardo, nie było sensu się sprzeciwiać.
Zdenerwowała mnie jego postawa, zachowywał się jakbym był jego własnością. Jakąś kiepską lalką, którą ma ochotę akurat teraz się bawić.
- Nie mam na to dziś siły. Wrócę sam.
- Musimy pogadać, więc wrócimy razem – warknął, chwytając mnie za łokieć. Zaskoczony próbowałem go wyrwać, przebiegł palcami wzdłuż mojego ramienia, po czym mocnym szarpnięciem przyciągnął do siebie. Zaśmiałem się wbrew sobie, gdy jego palce badały moje żebra.
- Łaskocze! – zawołałem, odpychając go od siebie.
- Jesz coś ostatnio? Okropnie schudłeś!
- Puszczaj! – warknąłem wciąż się z nim siłując, jego rozgniewana twarz była już zbyt blisko mojej, byłem wstanie poczuć dym papierosów na jego flanelowej koszuli.
Zemdliło mnie, nienawidziłem tego smrodu. Obróciłem się i... poczułem się dziwnie. Przyłożyłem dłoń do czoła, czując że świat lekko zaczął się kołysać. Zaniepokojony chłopak zaczął się rozmywać, oddychało mi się ciężej. Zacisnąłem pięści na skraju biurka, czarne plamy zaczęły zakrywać obraz. Świat tracił na ostrości, cisza zaczęła piszczeć mi w uszach. Kolana ugięły się pode mną, a później... później nie było już nic.

- Nie! – krzyknąłem podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej.
Otępiały przycisnąłem dłonie do skroni, nagły atak migreny przyprawił mnie o mdłości. Odetchnąłem kilka razy mocniej, rozmasowując skórę. Wciąż zamroczony rozejrzałem się, to nie był mój pokój. Z trudem przełknąłem ślinę, znałem to miejsce. Kastiel siedział przy łóżku i wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną.
- Zemdlałem?
W milczeniu pokiwał głową, założył ramiona na pięści. Wypuściłem powietrze, wnętrzności mi drżały. Zmrużyłem oczy, gdy zapalił lampkę na szafce nocnej. Ból pulsował między prawą a lewą skronią.
- Dlaczego jestem tutaj?
- Bo było bliżej. Nie masz co grymasić. Wolałbym raczej usłyszeć tłumaczenie.
Usiadł na skraju łóżka, cofnąłem się mimowolnie.
- Z czego mam się tłumaczyć?
Miętoliłem skrawek pościeli, zagryzłem niepewnie wargę. Nie chciałem tu być.
- Jak to z czego? – szare oczy niebezpiecznie błysnęły w świetle – Dlaczego doprowadziłeś się do takiego stanu?
- A co cię to w ogóle obchodzi? – nie ukrywałem zdziwienia, zachowywał się zaskakująco dziwnie.
- Jak to co? Oczywiście, że mnie to obchodzi. Przecież to przeze mnie...
- Nie dodawaj sobie – przerwałem mu z kpiący śmiechem – Jestem osłabiony po chorobie. Nic więcej. To kompletnie cię nie dotyczy.
Spuściłem wzrok, cisza się przedłużyła. Poruszyłem się niespokojnie, gdy nachylił się w moją stronę. Chwycił sztywno za mój podbródek zmuszając bym spojrzał mu w oczy.
- Dziwne, że zachorowałeś tak nagle po tym wszystkim... - zagryzł wargę, jego oczy wypełniły się bólem.
Zamrugałem kilka razy, nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
- Wtedy gdy co? – wysyczałem przez zaciśnięte zęby – Gdy mnie zgwałciłeś?
- Tak.
Nie odwrócił wzroku, wypełniało go coś co mógłbym określić nawet skruchą. Nie mogłem w to uwierzyć, doprowadzało mnie to do wściekłości. Dłonie drżały mi z emocji, nie mogłem nad tym zapanować. Wypuściłem ze świstem powietrze, nie miałem nic więcej do dodania.
- Przepraszam cię.
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Nigdy bym się tego nie spodziewał. Prędzej piekło by zamarzło, niż oczekiwałbym, że kiedykolwiek usłyszę przeprosiny od tego drania.
- Słucham? – zapytałem całkowicie zbity z tropu.
- Przecież słyszałeś – warknął wracając do normalności.
Objął mnie w pasie i delikatnie nachylił się w moją stronę. Zesztywniałem cały, nie wiedziałem co robić. Nie było drogi ucieczki. Dość niepewnie złożył pocałunek na moich ustach.
- Już dawno chciałem to zrobić – wyszeptał rumieniąc się nieznacznie.
Oszołomiony zacząłem się śmiać. To wcale nie był ten łobuz, który działał wszystkim na nerwy. To był ktoś całkiem inny, a ja wcale nie miałem zamiaru dać się zwodzić. Zirytowany moim zachowaniem, pchnął mnie do pozycji leżącej. Nie mogłem nic na to poradzić, nie mogłem przestać się śmiać. Bo to wszystko było jak jeden wielki ŻART. Zgasił światło, uderzył dłońmi przy mojej twarzy siadając na mnie okrakiem.
- Czemu nigdy nie chcesz wysłuchać mnie do końca? – jego pytanie ugrzęzło gdzieś pomiędzy naszymi wargami.
Oszołomiony pozwoliłem, aby nasze usta się odnalazły. Złączyły się w miękkim, niemal czułym pocałunku. Było to coś innego, coś nienaturalnego. Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Emocje przekrzykiwały się nawzajem.
- Bo wcale nie chcę tego usłyszeć – szepnąłem w końcu odwracając wzrok, nie mogłem wytrzymać jego spojrzenia. Coś było nie tak.
-„Nie ukazuj prawdy ludziom, którzy wolą żyć złudzeniem" – wyrecytował z dziwnym uśmiechem.
- Fajne. Czyje?
- Lysa.
Pokiwałem z uznaniem głową, to bardzo do niego pasowało. Jego dłonie wślizgnęły się pod materiał białej koszuli, łaskotał wrażliwą skórę. Jego usta przygryzły mój płatek, język wdzierał się do wnętrza ucha. Poruszyłem się, nie chciałem tego.
- Nie pozwolę ci żyć w złudzeniu.
- Nie decyduj za mnie – jęknąłem, gdy jego zęby odnalazły moją szyję.
Ból rozbudził mój ogłupiały umysł.
- Muszę, bo inaczej nigdy nie zrobisz kroku do mnie.
Spróbowałem się podnieść, jednak był dużo silniejszy ode mnie. Jego ciało przygniatało mnie do łóżka.
- Muszę iść do domu – nawet nie byłem wstanie wyobrazić sobie jak żałośnie wyglądałem. Mój płaczliwy ton był okropnie żałosny.
- Wiem, że nie – wyprostował się obserwując jak szamoczę się pod nim.
Z dezaprobatą puścił mnie, a ja wypadłem na podłogę jak oparzony. Zapiąłem pośpiesznie guziki, które zdążył rozpiąć.
- Idę do domu – powiedziałem beznamiętnie, zabierając swoje rzeczy – Zdecydowanie wolę żyć w złudzeniu – rzuciłem na pożegnanie i wybiegłem w stronę wyjścia.
Chłodne, wieczorne powietrze jeszcze nigdy mnie tak nie ucieszyło. 

Kastiel x NathanielWhere stories live. Discover now