Rozdział 11

187 14 4
                                    

 Robiłam sobie poranne latte i tosty na śniadanie. Usiadłam już gotowa do jedzenia, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Wkurwiona wstałam od stołu zostawiając moje śniadanie i podeszłam do drzwi otwierając je.

- Dzień dobry. - moim oczom ukazał się kurier. Zdziwiło mnie to, bo nic nie zamawiałam, ale pomyślałam, że może to do Matta. - Pani Maggie Willson?

- Dzień dobry. - zmarszczyłam brwi słysząc moje imię. - Tak to ja.

- Proszę tu podpisać. - podał mi tablet ze specjalnym do niego długopisem. Podpisałam się w odpowiednim miejscu, a kurier schował z powrotem urządzenie. - Dziękuję, to dla pani.

- Dla mnie? - zdziwiłam się, kiedy mężczyzna podał mi wielki bukiet niebieskich róż.

Oszołomiona pożegnałam się z panem kurierem i weszłam do domu zamykając za sobą drzwi. Powąchałam kwiaty, które pachniały przecudownie, wchodząc do kuchni i zaczynając szukać jakiejś karteczki z imieniem lub nazwiskiem, po prostu czymkolwiek. Kto mógłby podarować mi bukiet i to taki o jakim zawsze marzyłam, ale o tym wiedziała tylko i wyłącznie Lili. Po piętnastu minutach udało mi się w końcu znaleźć liścik, ale zamiast jakichś danych było tam tylko napisane: Jesteś moją różą, moim bezpieczeństwem i nic tego nie zmieni, bo przy tobie w końcu czuję szczęście. Przeczytałam to ze sto razy i za każdym na moich ustach pojawiał się uśmiech. Zrozumiałam też, że to była ta sama osoba co podrzucała mi te cytaty do szafki i z tego liściku wynika, że to był ktoś kogo znałam i spędzałam z nim czas. Pytanie tylko kto to mógł być?

Po zjedzeniu śniadania zaczęłam szukać odpowiedniego wazonu, do którego mogłabym włożyć ten bukiet i na szczęście znalazłam taki w sypialni mojej mamy.

- Co to za cudeńka? - zapytał zaspanym głosem Matt, który miał jeszcze na sobie pidżamę i właśnie wchodził do kuchni. - To dla ciebie?

- Tak. - powiedziałam jednocześnie próbując włożyć kwiaty do wazonu.

- Od kogo? - uśmiechnął się szeroko ukazując białe zęby.

- Nie wiem. - westchnęłam zmęczona siłowaniem z bukietem. - Ale wydaje mi się, że to ta sama osoba od karteczek. - podałam mu liścik, który znalazłam w różach.

- To słodkie, ale... - zaciął się nagle otwierając szerzej oczy. - To znaczy, że już nie raz się z nim widziałaś.

- Na to wygląda. - zamyśliłam się. - Ale kto to mógłby być?

- Może to ten cały Alexander? - powiedział śpiewnym głosem podchodząc do róż. - Ale dlaczego są niebieskie?

- Ponieważ zawsze chciałam takie dostać. - uśmiechnęłam się na samą myśl, że ktoś spełnił moje niewielkie marzenie. - Ale tylko Lili o tym wiedziała.

- To się jej o to zapytaj. - powąchał kwiaty. - Ale pięknie pachnął. Może ona komuś mówiła.

- Ale komu? - spytałam zrezygnowana. Przeanalizowałam już wszystkich znajomych po dwa razy, a wciąż nie miałam pojęcia kto to mógł być.

- Może powiedziała Joshowi, a on Alexandrowi. - wzruszył ramionami.

- Przestań już z tym Alexandrem. - oburzyłam się zakładając ręce na piersi. - Dlaczego w ogóle o nim wspominasz?

- Miałem ci przecież pomóc zrozumieć czy tak na prawdę się w nim bujasz. - powiedział jakby to było oczywiste i zaczął robić sobie czarną jak smoła kawę.

- I co niby ustaliłeś geniuszu? - przewróciłam oczami.

- To, że za każdym razem jak pojawi się jego imię to się uśmiechasz. - to ostatnie powiedział śpiewnie.

You not know meWhere stories live. Discover now