Tony

311 15 4
                                    

Pov Hailie :

Obudziły mnie promienie światła słonecznego, wpadające prze nie zasłoniętą roletę.

Podniosłam się z łóżka, włożyłam kapcie leżące niedaleko łóżka.

Zeszłam na dół po skrzypiących schodach, trzęsłam się z zimna.

W kuchni spotkałam willa, który pił smoothie.

-hej, rozpalisz w kominku?

-hej malutka, tak,chcesz trochę są truskawki, banan i borówki.

-poproszę.-will nalał mi napój do szklanki, wziełam łyk i zrozumiałam dlaczego pije to codziennie.

-o której jedziemy? -spytał shane zza moich pleców.

-jedenastej.-zerknęłam na zegar, dziewiąta trzydzieści.

***

Odpuściłam sobie makijaż, ubrałam się ciepło i spakowałam termos z herbatą.

-Haile! - wychodzim z domu, jedziemy na stok.

Cała nasza szustka wyglądała jak bałwany,które toczyły się zamiast chodzić.

Dopasowaliśmy buty narciarskie, włożyliśmy narty i kaski.

***

Siedziałam na wyciągu razem z Dylanem, sprzeczaliśmy się o to kot pierwszy się wypierdoli.

Ja obstawiałam vinca, Dylan mnie.

Kiedy moje nogi dotknęły ziemi, wspomnienia zaczęły wracać dokładnie siedem lat temu po raz pierwszy zjechałam właśnie z tej góry.

Wzięłam głeboki wdech poprawiłam kask, odepchnęłam się.

Kocham to uczucie, czuje sie wolna, właśnie dla tego zima to moja ulubiona pora roku.

Dylan jechał zaraz za mną co jakiś czas mnie wyprzedzając .

***

Z jechaliśmy kilkanaście razy, potem Dylan stwierdził, że powinniśmy zrobić bitwę na Śnieżki i ulepić bałwana.

Dołączyła do nas pozostała czwórka.

Każdy z nas zatoczył jedną kulę, przez co nasz bałwan był naprawdę duży, ale nie symetryczny i krzywy.

Moje rękawiczki przemokły więc shane oddał mi swoje, ale ja wzamian za to będę musiała upiec mu ciasto, nie nażekam lubię pichcić.

Zrobiliśmy bitwę na Śnieżki, każdy walczył sam.

Dylan robił największe kule więc nie jeden raz po dostanie jego śnieżką się wracałam .

Było mi zimno a na dworze się sciemniało, w dodatku Dylan wrzucił mnie do zaspy za co vinc wsadził jego głupią mordę w wiadro z śnieżkami.

Jednak vinc umiał się bawić.

Mieliśmy już wracać ale Tony wy błagał Vincenta o jeszcze jeden zjaz.

I to był błąd.

Tony skakał po jakiś rampach i popisywał się.

Skończył przejazd, miał się zatrzymać zdjąć narty i napić się herbaty.

Nie wyhamował.

Wjechał w drzewo.

Wyjebał się.

Nie wstał.

Leżał na plecach, na śniegu obok drzewa.

-Tony!!! - krzyczałam mój głos drżał, łamał się, łzy leciały mi ciurkiem.

-kurwa.-shane brzmiał na zmartwionego.

Nie wyglądało to dobrze, nigdy nie bałam się tak jak teraz.

Podbiegłam do niego, upadłam na kolana, nie ruszał się.

Śnieg obok niego nie był już biały a czerwony.

-tony błagam, słyszysz tony do chuja!!!!-krzyczałam mu do ucha, byłam roztrzęsiona.

-ci... ciszej, żyje -jego głos był ledwie słyszalny.

Shane pobiegł po vinca, a ja zadzwoniłam po karetkę.

***

-odma, odbarczam - ratownicy biegali na około nie przytomnego tonego.

-złamanie otwrtę, podaj szynę.

-kołnież, na nosze i do karetki.

-Hailie jedź z Dylanem.

Płakałam, łkałam, dysiłam się powietrzem.

Dylan coś do mnie mówił, ale nie słyszałam, jego głos był stłumiony.

Wsiadłam do auta, oparłam głowę o szybę , oglądałam spływające po niej krople deszczu.

***

Siedzieliśmy pod salą operacyjną w której tony walczył o życie.

Vinc chodził po korytarzu w tą i we w tę.

Will siedział na krześle że spuszczoną głową i klną, z jego ust wylało się tyle wulgaryzmów, że nie miałam pojęcia iż tyle istnieje.

Shane siedział przy ścianie i chował głowę po między kolanami, prawdopodobnie nie chciał aby ktoś widział spływające po niej łzy.

A ja, ja walczyłam sama ze sobą, gdybym wczoraj przestała na propozycje któregoś z braci nic by się nie stało.

Dylan, Dylan znikną, wyszedł ze szpitala z trzema paczkimi fajek i prawdopodobnie wypalił je wszystkie.

***

Dziś tak jak obiecałam wlatuje rozdział.

Możecie obstawiać czy tony przeżyje.






Hailie Monet Where stories live. Discover now