18. Afera o lisa - SzalonyIntrowertyk | beta_librae

107 11 21
                                    


Jak to mawiają – nowa recenzownia, nowa ja i tak, jak zazwyczaj się dzieje w takich przypadkach, nic się nie zmienia. „Afera o lisa" idealnie wpasowuje się w moje recenzenckie rączki, jako że na kolejny tatuaż wybrałam sobie właśnie tego rudego psotnika – ale nie przedłużając, pełna optymizmu zajrzałam i do historii, mając obiecane moje ulubione dworskie intrygi i politykowanie.

Fabuła i worldbuilding

Fantastyka kojarzy nam się zazwyczaj ze średniowieczem, a chociaż sama również jestem koneserem takich realiów, zdecydowanie bardziej cieszy mnie odchodzenie od tego schematu. W „Aferze o lisa" możemy spokojnie mówić o czasach współczesnych, chociaż ichniejsza technologia znacząco różni się od naszej, bo opiera się na magii. To był pierwszy element, który przykuł moją uwagę i najbardziej mi się spodobał – ale żeby nie poddawać się monotonii, nie każdy kraj polega na tak nowoczesnych udogodnieniach.

Historię bowiem zaczynamy od Aurelii, która urzęduje jako protektorka Dulaw, części większego Cesarstwa Brasburii. Dulawy pod tym względem są lekko zacofane, chociaż jak na razie mam wrażenie, że nie wiemy o nich znów tak dużo – poznajemy je na zasadzie kontrastów do Gerdes, oddalonego od Brasburii o połowę kontynentu.

Przyznam, że początek historii jest stosunkowo trudny do przyswojenia. Aurelia jest charakterystyczną, ale również dość specyficzną postacią, a z powodu pełnionego przez nią urzędu, zostajemy wrzuceni praktycznie na głęboką wodę. Jak w prologu podobało mi się takie zagranie, tak w rozdziałach początkowych czułam pewne zagubienie – trudno mi było osadzić akcję w konkretnym miejscu. Pojawiały się różne wzmianki, nazwiska, religia i wydarzenia, ale tu zabrakło mi większego osadzenia w realiach, czy też nawet miejsca na oddech, gdzie czytelnik mógłby usiąść i sobie wszystko przyswoić. Sporo rzeczy można wydedukować „na chłopski rozum", ale kilka rozjaśniło mi się dopiero po przeczytaniu słowniczka albo pojawiło tak głęboko w fabule, że nie pamiętałam, jakie to miało znaczenie wcześniej.

Niemniej – tak szybko jak ją poznajemy, żegnamy się z Aurelią na dłuższą chwilę. Podczas rozmowy ze Stanisławem Nostrzyckim, jej doradcą, dziewczyna zostaje postrzelona, co skutkuje u niej przeładowaniem mocą. Sytuacja jest o tyle nieprzyjemna, że Dulawy nie słyną z sympatii do magii, toteż znalezienie doraźnej pomocy jest praktycznie niemożliwe.

I tu przeskakujemy do kolejnych bohaterów: Nicolasa i Geralda.

Zastanawiam się, czy to dlatego, że zaznajomiłam się już częściowo ze światem, czy może przez długość rozdziałów i charakter Nicolasa, wyjaśnienie i osadzenie tej dwójki w jakimś konkretnym miejscu przychodzi łatwiej. Nasz bohater pracuje w renomowanym warsztacie zajmującym się wyrabianiem różnego rodzaju udogodnień dla czarowników. Prowadzi go niejaki Seweryn Zaczerniecki, który – tak się wesoło składa – jest znajomym Nostrzyckiego i właśnie do niego Stanisław zwraca się o pomoc.

Ale sytuacja wcale nie jest prosta, bo do gry wkracza Imperatorowa Gerdes, „czarująca" pani, bardzo ucieszona faktem, że Aurelia będzie mogła wżenić się w rodzinę i poślubić jej najmłodszego syna, Geralda właśnie. Cóż, nasz Mały Imperator nie jest w równym stopniu zadowolony z takiego obrotu spraw, ale będzie, co będzie. Nicolas i Seweryn wyjeżdżają do Brasburii, a on zostaje na miejscu i próbuje rozgryźć, co też jego knująca matka ma w głowie, a także zajmuje się nieprzyjemną sprawą z trefnymi amplifikatorami, która pewnie pociągnie się jeszcze trochę w przyszłości.

Na tym etapie skoczyliśmy już dość głęboko w fabułę i chociaż może się wydawać, że wcale tak dużo tego nie ma, to ilość intryg, knowań i niewiadomych zapełnia nam pękato każdy rozdział. A tutaj nie mam zamiaru opisywać wszystkiego z osobna – przekonajcie się sam_.

Co autor miał na myśli, ale nie napisałWhere stories live. Discover now