Rozdział 3

427 50 2
                                    

Lily początkowo nie miała zamiaru stosować się do słów Neetrita. Idea przychodzenia do zbrojowni i korzystania z jego rady wydawała jej się absurdalna. Jednak następnego dnia, gdy odmówiono jej możliwości odwiedzenia Rose, która podobno budziła się jedynie na krótkie chwile, by zaraz potem pogrążyć się z powrotem w głębokim śnie, ogarnęła ją fala wszechogarniającego gniewu. W tamtym momencie, w odruchu desperacji, poprosiła Camelie, by zaprowadziła ją do zbrojowni.

I tak oto Lily zjawiła się tam następnego dnia. A potem kolejnego. I jeszcze następnego. Za każdym razem, gdy wzbierała w niej złość i frustracja, kierowała swe kroki do tego przybytku broni. Stopniowo wchodziło jej to w nawyk. Aż wreszcie znała już drogę do zbrojowni na pamięć i nie potrzebowała niczyich wskazówek, by się tam dostać.

Za każdym razem, gdy wkraczała do zbrojowni, kierowała się prosto na sam środek pomieszczenia. Tam, stając w miejscu, chwytała w obie dłonie miecz i trwała w tej pozycji tak długo, aż jej umysł na powrót odnajdywał spokój, a emocje się wyciszały. Był to swoisty rytuał, który pomagał jej odzyskać opanowanie.

Tym razem nie było inaczej. Gdy tylko przekroczyła próg zbrojowni, od razu podążyła w znajome miejsce. Jej dłonie pewnie chwyciły rękojeść miecza - tego samego, który wtedy Neetrit osobiście włożył w jej ręce. Pamiętała go doskonale, każdy szczegół głęboko wrył się w jej pamięć. Nie był to okazały oręż, wręcz przeciwnie, należał do najmniejszych broni zgromadzonych w zbrojowni Neetrita. Jedynie sztylety i noże ustępowały mu rozmiarem.

Choć jej wiedza na temat broni białej była znikoma, potrafiła docenić surowe piękno tego oręża. Smukła, wyważona klinga lśniła w półmroku zbrojowni, a prosta, pozbawiona zbędnych ozdób rękojeść idealnie wpasowywała się w jej dłonie.

Miecz, choć najmniejszy z arsenału demona, i tak stanowił niemałe wyzwanie dla filigranowej dziewczyny. Musiała angażować obie ręce, by utrzymać stabilnie jego ciężar. Czuła, jak mięśnie jej ramion drżą lekko z wysiłku, ale ten trud tylko podsycał jej determinację. Zaciskając mocniej palce na rękojeści, uniosła ostrze na wysokość oczu.

Przymknęła powieki, skupiając się na odczuciach płynących z ciała. Wyciszyła umysł, odsuwając na bok kotłujące się w nim emocje. Powoli jej oddech stał się miarowy i głęboki, a postawa wyprostowana i pewna. Stała pośrodku zbrojowni niczym posąg wojowniczki, z mieczem wycelowanym prosto w masywne, drewniane drzwi. Czuła, jak gniew i frustracja opuszczają jej serce, ustępując miejsca kojącej pustce.

W tej chwili liczyła się tylko ona i oręż, który trzymała w dłoniach. Reszta świata zniknęła za kurtyną jej powiek. Trwała w bezruchu, czerpiąc siłę z chłodnego dotyku stali i swoich miarowych oddechów. Powoli jej umysł odnajdywał upragniony spokój, a ciało rozluźniało się.

Desperacko starała się odsunąć od siebie natrętne myśli, które niczym rój rozjuszonych os brzęczały w jej głowie. Nie chciała, nie mogła myśleć o losie, jaki ją tutaj czekał. Wizja wydania na świat dziecka, tylko po to, by potem umrzeć w męczarniach, była zbyt przerażająca, by stawić jej czoła. Gdyby choć przez chwilę dopuściła do siebie tę grozę w pełni, załamałaby się całkowicie, rozpadła na milion drobnych kawałków jak potłuczone lustro.

Czasami, niczym błysk światła w nieprzeniknionych ciemnościach, pojawiały się w jej umyśle imiona Garetha i Juliana. Te wspomnienia przynosiły tylko ból. Dlatego odpychała je od siebie jeszcze gwałtowniej niż myśli o Rose czy Piekle. Nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, na zatopienie się w przeszłości, która już nigdy nie miała powrócić. Zaciskała więc zęby i z całych sił starała się utrzymać swój umysł w ryzach, nie dać się ponieść fali rozpaczy i strachu.

Córka Nadziei (18+)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant