Rozdział 8

324 48 17
                                    

Neetrit stał przed drzwiami komnaty Lily, a jego serce biło niespokojnie w piersi. Zawahał się, jego dłoń zawisła w powietrzu, gotowa do zapukania, ale jednocześnie drżąca z niepewności. Przez chwilę rozważał, czy powinien w ogóle tu przychodzić. Może lepiej byłoby odwrócić się na pięcie i odejść, zapomnieć o zawiniątku, które spoczywało ukryte w wewnętrznej przegrodzie jego skórzanego kaftana, tuż przy sercu. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że prawdopodobnie tak właśnie powinien postąpić.

Ale wtedy pomyślał o jej śmiechu - dźwięcznym, melodyjnym, rozbrzmiewającym niczym srebrne dzwoneczki. Wiedział, że nie ma nadziei, by Lily zaśmiała się w jego obecności tak, jak robiła to przy Neveli. A jednak, gdzieś w głębi duszy tliła się w nim iskierka nadziei, że może, ale tylko może, uda mu się sprawić, by kącik jej ust uniósł się lekko w górę, choćby w półuśmiechu. Może jego gest sprawi, że na jej alabastrowej twarzy pojawi się cień radości, błysk w jej błękitnych oczach. Ale tylko może. Zapukał.

Cisza, jaka zapanowała, zdawała się wiecznością. Wreszcie usłyszał jej głos - ciche, ledwo dosłyszalne "proszę". Brzmiało ono obojętnie, jakby wypowiedziane od niechcenia.

Pchnął drzwi, które ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Przekroczył próg i wszedł do środka. Sam był zdumiony własnym opanowaniem. Zwykle w jej obecności czuł dziwną nerwowość, ale dziś emanował zaskakującym spokojem.

Lily siedziała na krześle, w niedbałej, a jednocześnie pełnej gracji pozie. Jej smukłe nogi były skrzyżowane, a dłonie splecione na udach. Twarz miała zwróconą w stronę okna. Zdawała się w ogóle nie zauważać jego obecności, pogrążona we własnych myślach.

Jej włosy, zwykle opadające kaskadą miękkich loków, teraz były upięte w ciasny, surowy kok. Żaden, nawet najmniejszy kosmyk nie wymknął się z tego perfekcyjnego upięcia. Takie uczesanie uwydatniało ostre rysy jej twarzy - wystające kości policzkowe i zdecydowaną linię żuchwy.

Dostrzegł na jej policzkach delikatny róż, subtelny niczym muśnięcie wiosennego wietrzyka. Zastanawiał się, czy to naturalne wypieki, czy może efekt specyfików, po które kobiety tak chętnie sięgały, by podkreślić swą urodę. Jej wydatne, pełne usta zdobiła ta sama ciepła, brzoskwiniowo-malinowa barwa, kusząca i zmysłowa. Poczuł, jak jego gardło zasycha, a przełknięcie śliny staje się niemal bolesne. Wyglądała tak ciepło, tak łagodnie, emanując kobiecym wdziękiem.

Ale wtedy odwróciła głowę w jego stronę uderzyło w niego lodowate przeciwieństwo tego ciepła. Jej oczy, te błękitne niczym bezchmurne niebo tęczówki, ciskały teraz w jego stronę błyskawice czystej, niespodziewanej nienawiści. Spojrzenie to było tak przenikliwe, tak pełne jadu, że Neetrit nieomal cofnął się o krok, zaskoczony intensywnością jej emocji. Jednak jego duma nie pozwoliła mu na ten akt słabości. Pozostał więc w miejscu, mierząc się z jej nienawistnym wzrokiem, gotów stawić czoła jej furii, choć w głębi duszy poczuł ukłucie bólu. Co takiego zrobił, by zasłużyć na tak gwałtowną reakcję?

- Po co tu przyszedłeś? - zapytała lodowatym tonem, a każde jej słowo ociekało jadem i ledwo skrywaną nienawiścią. - Jestem ci do czegoś potrzebna, czy przyszedłeś tylko po to, by mnie dręczyć swoją obecnością?

Był zaskoczony jej bezpośredniością i nowym tonem. Lily, którą znał, zawsze była przy nim albo nieśmiała i wycofana, albo pełna wściekłości i buntu. Ale ta lodowata obojętność, ten chłód emanujący z każdego jej gestu - to było coś nowego. Coś, czego nie potrafił jeszcze do końca rozszyfrować.

- Nie, nie potrzebuję od ciebie niczego konkretnego - odparł powoli, starając się zachować neutralny wyraz twarzy mimo wewnętrznego zaskoczenia jej postawą.

Córka Nadziei (18+)Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ