Rozdział IV

6.9K 325 1
                                    

Maybelle stanęła przed opuszczonym domem Hale'ów. Miała przeczucie, że powinna dziś tu przyjść, chciała również kogoś spotkać. Wiedziała, że ten ktoś się pojawi.
Weszła na ganek, wyłapując wonie wsiąknięte w deski zrujnowanego budynku. Poczuła jeszcze silniejszy zapach łowców niż ostatnio. Woń wilków była nikła, jakby dawny właściciel całkowicie zapomniał o tym domu. Jednak dziewczyna wiedziała, że ciężko jest przestać myśleć o przeszłości.
Przestąpiła próg, wchodząc głębiej. Ominęła schody i ruszyła do dalszych pomieszczeń, przesuwając palcami po ścianach i powierzchniach mebli. Rozglądała się, przypominając sobie dawne wydarzenia i wyobrażając sytuacje, które mogły dziać się teraz, gdyby pożar nie wybuchł. W jej sercu zapłonął gniew. Każdy niewinny wilk to utrata cennej osoby i łowca, którego powinna dosięgnąć zemsta. Katherine już na pewno smaży się w piekle. Razem z nią inni, mający cnotliwą krew na rękach.
Dziewczyna powoli przeszła do głównego pomieszczenia. Zauważyła więcej łusek pod ścianą i pistolet leżący na stole. Wzięła go i zważyła w dłoni. Wycelowała w jedną z tarcz i udała, że strzela.
W tym samym momencie usłyszała kroki.
Szybkim ruchem skierowała pistolet w stronę futryny. Stał w niej wysoki mężczyzna, w skórzanej kurtce i ciemnych spodniach. Widząc broń, odruchowo podniósł ręce do góry. Dziewczyna uśmiechnęła się z wyższością, mierząc go od stóp do głów.
- Oh, Derek Hale, we własnej osobie. Szczerze mówiąc, myślałam, że spotkamy się trochę wcześniej. - powiedziała, podchodząc bliżej. Nadal miała go na muszce.
- A ja nie sądziłem, że znajdę ciebie właśnie tutaj. - odparł - Chociaż... mogłem się spodziewać, że na samym początku zajdziesz najpierw tu. A teraz, czy mogłabyś odłożyć pistolet?
- Jak sobie życzysz. - Maybelle odłożyła broń na stół, ciągle mając ją w zasięgu ręki. Woń Hale'a dotarła do niej. Pachniał piżmem, ziemią i świeżym powietrzem. Mężczyzna rozluźnił się.
- Więc co tu robi panna Noctenebris, a raczej Foster? Przyjechałaś odwiedzić stare kąty? - powiedział, oglądając pomieszczenie. Zauważył łuski po nabojach i tarcze.
- Między innymi. Chcę zapytać o twoje stado... - dziewczyna spoglądała raz na niego, raz na wejście do domu. Zauważyła, że napiął się. - Widzisz, uważam, że należy im się lepsze szkolenie. Jak dużo ich nauczyłeś? - zapytała.
- Tyle, ile powinni wiedzieć. Reszty dowiedzieli się sami. - odparł ze zdenerwowaniem. - Chcesz kwestionować moje metody wychowawcze?
- Właściwie to tak. - Maybelle wbiła w niego wzrok, przybierając stanowczy ton. - Przemiana Scotta nie była twoim udziałem, jednak zająłeś się nim, przynajmniej w minimalnym stopniu. Ale Isaac, Boyd i Erica? To był żałosny sposób stworzenia sobie stada. Kuszenie wilkołactwem poprzez wyleczenie choroby czy wzrost popularności? Żenada. Te dzieciaki zostały pozbawione zwykłego, nastoletniego życia, muszą męczyć się z comiesięczną utratą kontroli nad sobą. Sąna to zbyt całe. Erica już jest martwa. A co, jak kogoś zabiją? Nie upilnujesz wszystkich, prawda? Nie rozumiem, jak można być tak nieodpowiedzialnym! - mężczyzna był coraz bardziej wściekły. Na przemian zaciskał pięści i je rozluźniał.
- Zresztą, nie przyszłam tu, by ciebie pouczać. Zajmę się Scottem i Isaac'iem. Poprowadzę ich szkolenie. - powiedziała, odwracając się do niego tyłem. - A teraz lepiej się przygotuj. Będziemy mieli gości.
Derek spojrzał na nią. Dopiero teraz usłyszał, że ktoś przez podwórze idzie do domu. Zbliżył się do Maybelle, zerkając na nią. Ta nadal stała odwrócona.
Po kilku sekundach do pokoju weszło dwoje ludzi. Dwóch łowców, których dziewczyna wyczuła wcześniej.
- Co do... - powiedział pierwszy z nich. Foster powoli odwróciła się.
- Witaj, Chris.

Christopher Argent stał sztywno, jakby wrośnięty w podłogę. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Jego towarzysz natychmiast wycelował w nią kuszę, lecz Chris zatrzymał go.
- Maybelle...? - zapytał z niedowierzaniem.
- We własnej osobie. - uśmiech.
- Co tu robisz?
- Widzisz, przyjechałam załatwić parę spraw związanych z wilkołakami... - mówiąc to, powoli zbliżała się do łowcy, wodząc palcem po zakurzonym stole. - I odwiedzić stare kąty. - popatrzyła na Dereka, by potem zdmuchnąć brud z palca. - Słyszałam, że ostatnimi czasy bardzo dużo się tu dzieje. Ginący ludzie, mordowane wilki, nowo przybyli łowcy i bestia szalejąca po mieście. Nie nudzicie się. - Maybelle patrzyła w oczy Argenta, przekrzywiając głowę.
- Nie jestem już w branży. Odszedłem. - Chris spojrzał na nią twardo.
- No tak. I właśnie dlatego przyszedłeś tu z kolegą. - kiwnięciem głowy wskazała na towarzysza mężczyzny. - I te łuski... na pewno nikt już tu nie trenuje. - uśmiechnęła się ironicznie. Łowca nie odpowiedział. Przewiercał wzrokiem dziewczynę, jakby chciał przejrzeć jej zamiary. Podeszła bliżej.
- Może i ty porzuciłeś rolę łowcy, ale twoja córka nie. Była obecna podczas uwolnienia wilków w banku i uczestniczyła w obławie. Na pewno nie zostawi przyjaciół bez pomocy. - obserwowała napięcie na twarzy Chrisa. - Ty też nie zostawisz swoich, prawda?
- O to ci chodzi? Chcesz otrzymać moje wsparcie? - Maybelle zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu.
- Każda para rąk jest nam potrzebna. Wczoraj pomogłeś chłopcom. Jak dobrze wiesz, stado Alf jest niedaleko. I jeszcze te niewyjaśnione morderstwa w lesie*... Allison nie zrezygnuje z bycia łowczynią po tych wszystkich wydarzeniach. Będzie chciała nam pomóc i chronić nas. A ty, ochronisz ją? - spojrzała przeciągle na mężczyznę. Nastąpiła chwila ciszy.
- A co z tym tutaj? - wskazał głową na Hale'a.
- Nim się nie przejmuj. Zajmę się jego stadem. - odparła - Schowaj dawne urazy i pomóż nam. Wiesz, dlaczego twoja żona zginęła, prawda? Kierowała się troską o córkę, ale próba zamordowania Scotta to przesada. A Derek działał w jego obronie i na pewno nie zranił jej umyślnie. - znów cisza. Dziewczyna stanęła naprzeciw łowcy. - Pomożesz nam?
Minęło kilka sekund. Argent patrzył w podłogę, zastanawiając się. Po chwili westchnął zrezygnowany i podniósł głowę.
- Zgoda. Pomogę wam. Ale tylko dlatego, że Allison jest w to zamieszana. - powiedział.
- Cudownie. Wiedziałam, że nie zostawisz przyjaciół na lodzie. - uśmiechnęła się i podała rękę łowcy. Ten uścisnął ją. W ten sposób zawarli ze sobą przymierze, tak jak kilkaset lat temu zawarli je ich przodkowie.
- Teraz Allison również należy do stada, więc jest pod moją opieką. Będę ją strzec jak swoich. - dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję. - odparł Chris, odwzajemniając spojrzenie. Przez chwilę stali w milczeniu. Po tym Maybelle pożegnała się i poszła w stronę wyjścia. Derek dogonił ją i znaleźli się na zewnątrz. Dziewczyna zaczęła się rozciągać napięte mięśnie.
- Co za męczący dzień. Masz tu gdzieś samochód?
- Tak.
- Więc odwieziesz mnie do domu. Prowadź.
Hale sam nie wiedział, kiedy zaczął jej słuchać. Zaczął iść do swojego camaro, a ona ruszyła za nim, ostatni raz oglądając się na dom. W oknie ujrzała twarz Argenta. W zamyśleniu wodził za nimi oczyma.

*****

Ten rozdział średnio mi się podoba. Miałam napisać go lepiej, ale pomysł całkiem mi zbrzydł. Mam nadzieję, że następne wyjdą mi lepiej. Dziękuję za czytanie! :)

PS. * - chodzi o rytualnie morderstwa, których zagadkę próbuje rozwiązać Stiles. Chodzi o ciała tajemniczego chłopaka na basenie, koleżanki z dzieciństwa Stilinski'ego, dziewczyny z namiotu i chłopaka, który przyszedł do kliniki z psem. Postanowiłam dodać ten wątek. Będzie rozwijał się w miarę trwania fabuły i raczej będzie szedł tym samym tokiem, który jest w serialu.



big bad wolf // derek haleWhere stories live. Discover now