Rozdział 3

46 2 1
                                    

ROZDZIAŁ 3

     Wielka Księżna Luksemburga. Kobieta pełna klasy, inteligencji i urody. Mimo swojego wieku i stanowiska, zawsze zabawna, ale i pełna zaangażowania w pełnieniu swojej roli - Królowej. Jedyna osoba, którą moja matka akceptuje. Konkretniej - zdając sobie sprawę, że Maria Teresa nie jest z rodu królewskiego, a hierarchicznie pochodzi z klasy średniej, z małego miasteczka położonego na Kubie, gdzie jej rodzina zajmowała się jedynie biznesem i plantacjami, jest jedyną osobą, którą zdaję się akceptować w tych szeregach. To jej się udało wydostać z Amerykańskiej prowincji i rozkochać w sobie przystojnego Henrego, Wielkiego Księcia Luksemburga. Zapewne dużą rolę odegrała w tym pracowitość i odwaga, jaką reprezentuje Wielka Księżna Luksemburga. Co ciekawe ma podobne poglądy do mojej matki. Jeden z jej synów, książę Ludwik nie zajmuje miejsca w linii sukcesji luksemburskiego tronu. Utracił ten przywilej dla siebie i swoich potomków  po morganatycznym ślubie z nijaką Tessy Antony. Więc musiała być zdecydowanie twarda, trzymająca się swoich zasad. 

     Jej syn. Wilhelm, Wielki Książe Luksemburga. Przystojny, inteligentny i cholernie irytujący. Mimo swojego uroku i pięknego uśmiechu, niejednokrotnie dawał mi powody do gniewu. Zawsze odczuwałam pewne parcie ze strony matki, abym się nieco do niego zbliżyła i doskonale zdawałam sobie sprawę, że on również tego chciał. Jednak jak trzy lata temu, będąc u niego na wakacjach, kompletnie nie zwracał na mnie uwagi, ignorując i tłumacząc, że musi iść pracować z ojcem, załatwić sprawy kraju, to nie wytrzymałam i zakończyłam ten niedorzeczny związek.      Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy to się nie skończyło, ale chciałam w to wierzyć. Nie chciałam zostać jego żoną. Nie jego. Nie chciałam gnić w tym królestwie, być zamknięta w złotej klatce. Chciałam być wolna. Być z Tommym. Być z tym, którego naprawdę pragnę i kocham.
     - Witaj Sophia! - oficjalnie przywitał się Wilhelm. - Jak miło cię widzieć. - pocałował mnie w dłoń, a ja swobodnie mogłam się mu przyjrzeć. Jego blond włosy, jak zawsze idealnie ułożone. Garnitur wizytowy idealnie dobrany. No i ten śliczny zapach unoszący się w powietrzu. Perfumy, klasa sama w sobie. Nie jedna powiedziałaby, że ideał. 
     - Witaj Wilhelmie.
     - Jak pięknie wyglądasz. - za komplementował, po czym gestem zaprosił, abym wzięła go pod rękę. Z grymasem połączonym w niedbały uśmiech zrobiłam, jak nakazał. Pokierowaliśmy się ku wielkiemu, zastawionemu po brzegi stołu.
     Przy stole zasiadaliśmy jedynie my. Domyślałam się, że to sprawka matki. Niejednokrotnie wpakowała mnie w takie kiepskie towarzystwo, jedynie czyhając na korzyści z tego wypływające.
     - Proszę, tylko nie myśl, że jestem tutaj z własnej woli. I uwierz, nie sprawia mi to żadnej przyjemności. - wyjaśniłam czym prędzej. 
    Często byłam pyskata, a swoje niezadowolenie potrafiłam zaprezentować bez szczypty zawahania. Z pozoru byłam miłą, serdeczną Księżniczką. Ale potrafiłam postawić na swoim. Zawsze, pomijając jedną kluczową sprawę. 

     - Sophi, mogłabyś choć na chwilę zapomnieć o tamtych wakacjach? - powiedział, kiedy obsługa nakładała na jego talerz  kawałek pieczeni jagnięcej. - Po pierwsze miałem swoje obowiązki, a po drugie nie sądziłem, że aż tak to przeżywasz. Fakt, głupio mi za tamto. - spojrzał na mnie swoimi niebieskimi, smutnymi oczami. - Ale chcę to naprawić. Tym bardziej wiedząc, że czeka nas wspólna przyszłość. 

     Wspólna przyszłość. Wspólna przyszłość. Kurczę, nie mogłam tego pojąć, nie chciałam.
Po kolacji oboje ruszyliśmy ku ogrodom mojej matki. Cały teren pokryty był pięknymi roślinami sprowadzanymi z różnych zakątków świata. Palmy, eukaliptusy, czy też kaktusy. Akurat przechodziliśmy przez aleję jakarand, gdy Sebastian zaproponował spocząć na jednej z ławeczek.
Spojrzałam na niego i mogłam z cała surowością stwierdzić, że mimo wszystko był cholernie przystojny. Niebieskie oczy; takie typowe dla Europejczyków; blond włosy i ta idealnie ogolona, gładka twarz. A do tego naprawdę ładny uśmiech. No i zawsze garnitur. Wyglądał jak model z okładki, może nawet lepiej.
     Jednak to nie było to. Nie był to uśmiech Tommiego. Ani te błekitne oczy niczym się nie równały do tych czekoladowych. Usta nie były tak ponętne, a jego głos ani trochę nie sprawiał, że stawało mi się ciepło. 
     - Spotykasz się z nim? - spytał, a ja odwróciłam wzrok i spojrzałam na kwitnące jakarandy. - Dobrze wiesz, że musisz to czym prędzej zakończyć.
     - Nic nie rozumiesz... - wyszeptałam.
     - Wiem tyle, że kocham Cię i chcę z tobą być. A ty nie masz wyboru. Musisz to zaakceptować. I zrób to jak najszybciej, aby było z głowy. I tak nic prócz miłości nic was nie łączy. Doskonale wiesz, że nie możesz mu o niczym powiedzieć. Nie możesz przedstawić go rodzicom. Nawet do łóżka nie możecie pójść. Jesteś w kropce.
     - Dalej chcesz mnie dołować? - spytałam, spoglądając w jego stronę.
     - Chcę byś wiedziała, że naprawdę mi na tobie zależy. - widziałam w jego oczach ten smutek. Za każdym razem, gdy tylko na mnie spoglądał widziałam go. Chciał bym go pokochała, tak jak on pokochał mnie. Żebym zerwała z Tommym. Abym w kościele, przed kościołem powiedziała szczere „tak". Abym go tylko chciała...

     Całą noc rozmyślałam nad tym co powiedział. I tak, z każdym kolejnym słowem miał rację... Moja matka, a tym bardziej ojciec nigdy by mi nie wybaczyli, gdybym ich zostawiła. Zawiodła cały kraj. Czułam ból jak mówił, że mnie kochał, bo ja nie mogłam powiedzieć mu tego samego. Nie kochałam go. Kochałam Toma. Ale fakt, to nie miało sensu. Nie mogłam Tommiemu dać tego co chciałam. Mojej niewinności. Mojej cnoty. Mojej miłości. Mnie samej.
      Wilhelm wiedział o moim Ukochanym. Dowiedział się rok temu w wakacje, przypadkowo widząc moje listy na biurku. Nie wiedziałam dlaczego, ale ufałam mu. Nic nie powiedział moim rodzicom. Zachował tą informacje dla siebie. Może był pewny, że i tak on wygra? Że on mnie zdobędzie?

Amber IslandWhere stories live. Discover now