Rozdział 10

22 2 0
                                    


ROZDZIAŁ 10

Dzień zapowiadał się pięknie. Słońce już górowało na niebie, a ja wyspana i wypoczęta wstałam, wysuwając się z flanelowej, miękkiej pościeli. Wzięłam do ręki budzik i sprawdziłam godzinę. No tak, dziesiąta.

Zobaczyłam na szafce kwiaty. Piękne goździki różowo-fioletowe, ułożone w idealny bukiecik. Niejednokrotnie Wilhelm robił mi takie niespodzianki. 

Zobaczyłam, że mam również list na półce. 

„ Thomas już tutaj jest. Jak Panienka prosiła, postaram się by omijał miejsca w których Panienka się znajduje. Jednak pod wieczór i tak zostanie Panience przedstawiony. W końcu ma zająć moje miejsce."
George

Nie powiedziałam mu tego wczoraj. Bałam się, cholernie się bałam. Ależ jestem egoistką. Wiem to, do jasnej cholery, sumienie mnie nie oszczędza. Boli jak cholera. Jestem tchórzem, kompletnym tchórzem. Ale dziś się dowie. Porozmawiam z nim.
Nim się obejrzałam, do pokoju weszła Danielle wraz z planem dnia.

- Witam Księżniczkę. Śniadanie. Kolejno zaczynamy lekcje luksemburskiego. Masz również zjawić się w gabinecie ojca, ma do ciebie sprawę. A wieczór jak zwykle należy do Wilhelma. – powiedziała jak co rano. – Aha, i twój brat już pytał o ciebie.

- Zaraz do niego pójdę. Tylko się umyję i ubiorę. – zakomunikowałam ospale.

- A jeszcze bym zapomniała... Od dziś nowy ochroniarz. Mam nadzieję, że pamiętasz. George pojutrze musi wyjechać. Biedny jego syn. Naprawdę mi go szkoda. – współczuła mu. Jak każdy w królestwie. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka tragedia może się przytrafić.

- Ale mówił, że jest szansa, by wyszedł na prostą. Podobno w Kanadzie jest specjalista zajmujący się takimi schorzeniami. Jak się mu uda, to nawet jeszcze w tym roku się tam wybiorą.

- Mam nadzieję, bo szkoda chłopaka. – powiedziała i wyszła, a ja czym prędzej zaczęłam się ubierać.

***

Mimo mojej i Wilhelma zabawy z Henrym, nie mogłam przestać myśleć o Tommym. Tak cholernie zżerało mnie wewnętrzne "ja". Ciężko sobie wyobrażać stres, jaki panował w moim organizmie. Tym bardziej, że najprawdopodobniej wszystko dziś się skończy. 

- Dlacego smuta? – spytał brat.

Te dzieci były nad wyraz inteligentne. Wyczuwały smutek, radość czy złość. To było niesamowite, jednak bardzo mi nie na rękę. Zwłaszcza w tej chwili, w takim nastroju.

- Nie jestem smutna. Jedynie zamyślona. – uśmiechnęłam się do małego szkraba i ochoczo starałam się zainteresować Henriego samochodzikiem.

- Już przy śniadaniu zauważyłem twój niekoniecznie dobry nastrój. – powiedział Wilhelm, widocznie zmartwiony. – Co jest? Aż tak wczorajsze przeżyłaś? Przepraszam. Po prostu czasem jest to bardzo trudne. Nawet nie wiesz jaka jesteś ślicz.... – nie dałam mu skończyć.

- Proszę cię, tutaj jest mój brat. Porozmawiamy później. – starałam się skrócić tą jego przemowę. Nie mogłam tego słuchać.

Wspaniałe pomysły mojej matki... Ależ sarkazm. Rozumiem, miałam uczyć się języka luksemburskiego. W końcu mój przyszły mąż był Luksemburczykiem, a ja miałam wstąpić do ich rodziny. Jednak czy dobrym pomysłem było, aby moim nauczycielem został Wilhelm? Okej, jest rodowitym obywatelem tamtego kraju, ale bez odpowiednich kwalifikacji, jak i podejścia, mogłam się źle nauczyć tego języka. Nauczyciel, osoba przygotowana do tego typu zajęć, posiadająca kompetencje, przekazała by mi wiedzę w odpowiedni sposób i małymi krokami. Mimo, iż był to jeden z dialektów niemieckiego, języka który już znałam, to bałabym się potem rozmawiać z osobistościami, bojąc się o jakiekolwiek potknięcia.

A może sama po prostu szukałam wymówki?

- Dobra, spróbujmy od przywitania się. – powiedział z uśmiechem widząc moją nieciekawą minę i podejście.

- Guten tag. – spytałam pytającą miną, delikatnie się uśmiechając i mając nadzieję, że brzmi to podobnie.

- Prawie. Okej. Gudde moien. – lubiłam jego silny akcent. Był taki pewny i twardy. Jego kości policzkowe delikatnie się zaostrzały, gdy wymawiał słowa w swoim ojczystym języku. 

- Gudden moien. – powtórzyłam, starając się zakodować nowe powiedzenie. Wiem, że robiłam przy tym dziwną zamyśloną minę, dlatego po chwili już usłyszałam cichy śmiech Wilhelma. – Proszę cię, nie śmiej się. Zawsze tak robię.

- Okej, okej. A dobry wieczór?

- Guten Abent?

- Gudden Owend. – zmarszczył czoło dziwnie zamyślony, po czym dodał. - Idzie ci całkiem świetnie. Spróbujemy ze słówkami. Mam kilka arkuszy przygotowanych. Myślę, że spokojnie sobie poradzisz. Niemiecki masz świetnie opanowany, to to będzie jedynie formalnością. - uroczo się uśmiechnął, szukając odpowiednich dla mnie kartek z zadaniami. 


***

Późne popołudnie. Słońce zmierzające ku zachodowi, gdzie rozstrzelane cienie pod wielkimi jakarandami sprawiały, że czułam się błogo, ale i smutno.
Pokój gościnny. Duży, bogato wystrojony i elegancki. Dębowe łóżko z baldachimem. Ludwikowskie, ciemne meble i te duże okna. Do tego ogromne, ciężkie zasłony i złote karnisze. A na ziemi gruby, perski dywan.

- Wiesz co w tym wszystkim najbardziej lubię? – spytał, a ja nie bardzo wiedziałam o co chodzi. – Że już czuję się tu jak w domu. Wszyscy mnie tutaj dobrze przyjęli. Jednak przy tobie czuję jakąś szybę, opór który mi stawiasz. – zdziwiłam się na jego wyznanie. - Naprawdę się staram... Nie skrzywdzę cię. Nigdy. Obiecuję... 

- Wilhelm, słuchaj... - starałam się mu przerwać, jak energicznie szukał czegoś w szufladzie, a po chwili wstał, ale nie dał mi dojść do głosu.

- Ja rozumiem, że masz tego swojego Tommiego, ale powinnaś już dawno to załatwić. Zrozum, że wasza miłość nie ma szans. I nie mówię tego dlatego, że chcę twojego nieszczęścia. Kocham cię Sophi, zrozum to. Chcę widzieć jak się uśmiechasz, jak po części dla mnie wstajesz codziennie rano, jak z miłością patrzysz na nas, nasze przyszłe dzieci... - stał blisko, za blisko. A ja zaczęłam tonąć w jego błękitnych oczach. Zauroczyło mnie jego wyznanie. Potrafił wywrzeć na ludziach uczucia. - ... chcę byś mówiła, że mnie kochasz. Żebyś dzieliła się ze mną każdą chwilą. Żebyśmy razem odkrywali świat. – usłyszałam jakby ktoś chrząkał, ale niespecjalnie się tym przejęłam. – Powinienem już dawno to zrobić. Może jest to mało romantyczne, ale wyjdziesz za mnie kochanie? Zostaniesz moją żoną? – uklęknął na jednym kolanie, a ja oniemiałam kompletnie.

W ręku trzymał pierścionek. W prawdzie bez pudełka, jedynie na skrawku czerwonej satyny, ale kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
Pierścionek z niemalże przejrzystym, krwistoczerwonym rubinem okrążonym małymi diamencikami.

- Proszę... - szeptał. Widziałam w jego oczach niepewność. Zniecierpliwienie. Ale co najważniejsze to miłość. Cholerną miłość. I ten jego wzrok pokrzepiający. Błagalny. Niemal szklany. 

- Tak... - szepnęłam, wiedząc, że muszę przyjąć te oświadczyny.

A on delikatnie wsunął na mój palec piękny pierścionek, podniósł moje dłonie do swoich ust i ucałował je w podzięce.  Po czym ujął moją twarz i pocałował. Czułam w jego wargach gorące uczucie. To jak długo czekał, aż nasze usta złączą się w namiętnym geście. Mimo, iż starałam się opierać, po chwili poddałam się temu gorącemu doznaniu. Jego wargi były nieokiełznane, szalone, a do tego miękkie jak maliny zerwane prosto z ogrodu. Subtelne, soczyste i smaczne. Pragnęłam więcej. Jednak, ku zdziwieniu Wilhelma, który się mimowolnie uśmiechnął, przestałam. Nie mogłam.

- Przepraszam, ja nie... - powiedziałam, gdy dopiero sobie uświadomiłam całą sytuację.

- Panienko Sophio, chciałbym... - usłyszałam głos Georga tuż za mną. Obróciłam się zdziwiona, że ktoś przy tym był. A potem dostrzegłam wzrok Tommiego. Kompletnie oszołomionego. Kompletnie przerażonego.

Amber IslandWhere stories live. Discover now