Rozdział 2 - Zakupy

323 41 66
                                    

- Kate! Jeszcze nie wstałaś? Obudź się, już prawie siódma godzina, nie zdążysz na autobus! - z ledwością otworzyłam swoje zaspane oczy, wgapiając się w sufit. Ziewnęłam, po czym chwyciłam telefon, który leżał na stoliczku obok mojego łóżka i spojrzałam na godzinę. Fuh... faktycznie, dochodziła siódma. Nie miałam ochoty podnosić tyłka, rzuciłam telefon z powrotem na stolik, po czym zamknęłam oczy, próbując ponownie zasnąć. Nagle do pokoju weszła mama, podniosła z ziemi moją koszulkę, rzucając mi ją na twarz.
- Wstawaj Kate, naprawdę nie zdążysz. - Powiedziała, zbierając moje wczorajsze ciuchy z podłogi.
- Nie idę dzisiaj do szkoły, nie mam ochoty... - przewróciłam się na lewy bok.
- Jak to nie idziesz? Dzisiaj poniedziałek, miałaś przecież cały weekend, by wypocząć. - Powiedziała, po czym usiadła na łóżku obok mnie.
- Na dzisiaj nie było zapowiedzianej żadnej kartkówki, w zasadzie to nie mam nic ważnego... eh, zresztą nieważne. Mówiłaś, że idziesz dziś z przyjaciółkami do centrum handlowego. Chcę iść z wami i kupić sobie jakieś porządne ciuchy. Może wtedy w końcu będę bardziej zauważalna w tym pozytywnym sensie. - Powiedziawszy to, położyłam się na plecach i spojrzałam mamie prosto w oczy. Po tych słowach czułam, że zaraz się rozpłacze. W szkole każdy traktował mnie jak ducha. Dzisiaj jest W-F, nauczyciel zawsze każe nam się dobierać w pary, w rezultacie kończę sama. Dobija mnie fakt, że przez to muszę ćwiczyć z panem od W-Fu. To upokarzające, kiedy każdy się na mnie gapi, chichota pod nosem i obgaduje. Tak, wtedy jakimś cudem przypominają sobie o mnie, tylko po to, by rzucać w moją stronę obelgi i głupie żarty, choć wiem, że za bardzo to wszystko traktuję zbyt poważnie, to fakt, że gdy ktoś się na mnie patrzy i uśmiecha, często myślę wtedy, że pewnie już ma o mnie jakieś dziwne zdanie i chętnie niebawem podzieli się nim ze znajomymi w klasie. Po prostu nie potrafię się zmienić. Nie potrafię zmienić swojego negatywnego nastawienia. Sporadycznie się uśmiecham, zdaję sobie sprawę, że mogę też przez to odrzucać niektóre osoby, ale po prostu nie potrafię zrobić przysłowiowego "banana" na twarzy na zawołanie.
- Eh... dobrze, pójdziesz z nami. Pamiętasz panią Lise, Any i Isabelle, prawda? - uśmiechnęła się ciepło.
- Tak, pamiętam... czemu akurat one? - zapytałam, a po mojej twarzy można było zauważyć niezadowolenie.
- Wiem, że zawsze ci dogadują, ale to w żartach... no nic! Zbieraj się, zaraz wychodzimy. - Wstała z łóżka i wychodząc z mojego pokoju, zerknęła na mnie jeszcze raz. W jej oczach widziałam współczucie, dobrze wie jaką miałam sytuację w gimnazjum, a chodzenie do dyrekcji tylko wszystko pogorszyło. I mimo, że chcę mi pomóc, mówię jej, by nic już nie robiła. Miałam pecha, jeśli chodzi o klasę, ot typowe dziecaki, które chcą  się przypodobać każdemu starszemu koledze. To może przez to teraz myślę, że każdy się ze mnie wyśmiewa, już sama nie wiem, każde krzywe spojrzenie w moją stronę odbieram negatywnie - ale poradzę sobie sama, mam już szesnaście lat, niby dziecko a jednak uważam się za osobę dość dojrzałą - przynajmniej momentami.  Może to dlatego, że większa część osób w mojej nowej klasie w liceum nadal zachowuje się czasami niezbyt rozsądnie - cóż, ledwo skończyli gimnazjum. Nie twierdzę jednak, że wszyscy mają coś nie tak z głową.

Ledwo podniosłam się z wygodnego łóżka. Wyciągnęłam z szafy ciuchy te co zwykle, czyli szara bluza i spodnie dresowe, swoją drogą, już trochę podniszczone. Ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, założyłam swoje okulary i związałam włosy tak jak zawsze, czyli w dwa kucyki. Jedyna pocieszająca myśl, to taka, że za dwa tygodnie będę mogła zdjąć aparat ortodontyczny, może odczuje jego brak, ale chcę zobaczyć, jak bardzo mój uśmiech się zmieni - będzie to jedna z tych zmian z których będę mogła być szczęśliwa.

- Gotowa? - zapytała mnie mama, zakładając torebkę na ramie.
- Tak, chodźmy. - Od naszego domu do centrum handlowego idzie się niecałe dwadzieścia minut, gdy dotarłyśmy na miejsce, koleżanki mamy już tam były.
- Dzień dobry. - Przywitałam się zrezygnowana. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, ale wole już te zakupy niż szkołę.
- Kate, jakaś ty śliczna... - powiedziała długowłosa blondynka o niebieskich oczach i zgrabnej figurze. Nazywała się Isabelle, kiedy ją pierwszy raz ujrzałam, pomyślałam, że moja mama koleguje się z jakąś modelką. Nic dziwnego, jest naprawdę piękna.
- A sama? Bez chłopaka? - ehh... Pani Any, jak zawsze rozmowe zaczyna na ten sam temat. Po twarzy milutka kobieta po pięćdziesiątce, niższa ode mnie, na nosie zawsze ma okulary, które poprawia niemal co sześć minut... tak, liczyłam to, bo na każdym naszym spotkaniu nie dawało mi to spokoju. Włosy ma zawsze spięte w ten sam kucyk.
- Eh... sama. - Powiedziałam, przewracając oczami. To smutne, ale nigdy nie miałam chłopaka, nigdy... Żaden do mnie nie zagadał. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie bolało, choć w moim wieku powinnam mieć już jakieś doświadczenia, przynajmniej tak mi się wydaje. Gdybym wyglądała inaczej, gdybym się nie wstydziła, gdybym... no właśnie. Moje myśli zaczynają przybierać najgorsze scenariusze, poza tym zaczynam zachowywać się jak totalna, pusta nastolatka, która na siłę chcę się zakochać, to takie żenujące. Tylko się użalam nad sobą ale i tak stoję w miejscu.
- Haha, zostaw ją Any! Dziewczyna ma czas! - Pani Lisa, jedyna z koleżanek mamy, którą polubiłam, sama nie wiem dlaczego. Młodziutka kobieta, na moje oko ma może z 30 lat. W moim wzroście, krótkie, ciemno-brązowe włosy, które pasują do niej idealnie, a do tego zgrabna i po twarzy naprawdę ładna. Tak, nawet koleżanki mojej mamy wyglądają o wiele lepiej ode mnie.
- Co tu będziemy tak stać? Idziemy dziewczyny?! - wtrąciła się moja mama. Oczywiście ja szłam za nimi, niczym samotna owieczka. Nic się nie zmieniło. Tak, chciałabym mieć kogoś do towarzystwa z kim mogłabym rozmawiać podczas zakupów dosłownie o wszystkim.

Chodziłyśmy tak z trzy godziny, skończyło sie na tym, że nic sobie nie kupiłam, nie lubię chodzić po sklepach, za to moja mama i jej koleżanki uwielbiają. Postanowiły wstąpić do każdego sklepu, a żeby starczyło im czasu, to się śpieszyły, w rezultacie nie zdążyłam nawet dokładnie pooglądać ubrań, nie mam tej mocy "zauważania" każdego zacnego ciuszka w parę sekund, chociaż w sumie... i tak nie mam swojego stylu. Nie wiem, jaki by do mnie pasował. W szkole mamy mundurki, ale... wstydzę się w nich pokazywać. Może to dziwne, nasze uniformy nie wyglądają źle, jest to po prostu czarna spódnica do kolan, czarne podkolanówki, biała elegancka koszulka i na to żakiet ze wstążką, jednakże to zdecydowanie nie moja bajka. Tym bardziej, że wyglądam trochę wieśniacko w grupie dziewczyn, bo większość z nich, jak nie wszystkie, nie stosują się do przepisów, bo po co? Ich spódnice są krótsze, niż zezwala na to regulamin szkoły, ma to na celu sprawić, by chłopcy ślinili się na sam widok. I niestety to działa  Ja jestem zbyt wstydliwa, by chodzić tak po szkole... Zresztą zawsze twardo trzymałam się ustalonych reguł, a skrócanie sobie spódniczki to nieprzestrzeganie jednej z zasad szkoły.

Chodząc tak za podekscytowanymi kompankami przypomniałam sobie o pewnej rzeczy. Za dokładnie dwa dni przyjeżdża Rei, jako, że jestem jedynaczką, to zazwyczaj siedziałam w domu przed komputerem, lub czytałam jakieś książki, bądź mangi. Nic specjalnego. Kiedyś nawet pisałam z chłopakiem, trudno uwierzyć, prawda? Była to znajomość przez internet i bardziej polegała wymienianiu swoich spostrzeżeń na temat jakiegoś anime lub muzyki. Mieliśmy trochę wspólnego, co doprowadziło do tego, że wymieniliśmy się zdjęciami, a kiedy chciałam się z nim spotkać, okazało się, że ma dziesięć lat, a to co wysłał było randomowym obrazkiem z neta. Co za ironia losu. No i czemu sobie o tym przypominam?! Chcę już wracać do domu...

AmorWhere stories live. Discover now