Rozdział 5

11.6K 1K 98
                                    

Ciemność...

Ból...

Otępienie...

Potrzebuję pomocy! Błagam...

Ocknęłam się w pomieszczeniu z szarymi ścianami, wszędzie wokół panował mrok, a ja byłam zupełnie sama. Piekła mnie skóra na obojczyku, ale nie mogłam sobie przypomnieć, co się stało, ani też sprawdzić, czy mam tam jakąś ranę, bo gdy wysuwałam przed siebie ręce, nie widziałam ich. Fizycznie mnie nie było, choć ból wydawał się taki realny.

Krzyknęłam, ale mój głos odbijał się echem o ściany i niósł się daleko w ciemną przestrzeń. Nikt tego nie słyszał, byłam jedyna.

Nie widząc innej możliwości i wyjścia, ruszyłam korytarzem, który w pewnym momencie rozchodził się na dwie części. Skręciłam w lewo, choć nie wiedziałam, czy dobrze idę.

Kiedy dotarłam do kolejnego rozwidlenia, już wiedziałam; byłam w cholernym labiryncie.

Błądziłam po tym ponurym obiekcie, skazana wyłącznie na siebie.

Pierwszy raz w życiu czułam się samotna do tego stopnia, że zaczęłam wyobrażać sobie swoich bliskich, idących przy mnie. Wydawali się tacy prawdziwi. Wyraźnie mogłam ich dostrzec, bo kroczyli obok.

Mamo, co ja tu robię? zapytałam, odwracając się do uśmiechniętej kobiety. Dlaczego to tak boli?

Moja rodzicielka posłała mi ciepłe spojrzenie i przytuliła się do ramienia taty, który dotrzymywał jej kroku. Nie odpowiedziała mi, więc musiałam zadowolić się ciszą, wypełniającą otoczenie. Zapragnęłam jeszcze raz przyjrzeć się rodzicom, których tak dawno nie widziałam. Znowu odwróciłam głowę w ich stronę i zamarłam.

Ich szerokie uśmiechy drastycznie zmienił się w grymas i oboje stanęli w miejscu. Spoważnieli i wyglądali na przerażonych.

Coś nie tak? dopytywałam, gdyż sama zaczęłam się bać.

Nagle ich twarze zaczęły się nienaturalnie wykrzywiać. Nie byli już moimi rodzicami, ale przypominali dziwne kreatury. Wystraszyłam się ich nagłą transformacją. Mimo że fizycznie byłam nieobecna, to strach mieszał się z gorzkim bólem, który nie chciał mnie opuścić nawet w chwili zagrożenia.

Twarze mutantów były pomarszczone, ich skóra spłynęła w dół. Puste oczodoły wyglądały obrzydliwie, a z ich gardła wyrywały się przeraźliwie piski. Pragnęłam zatkać uszy, ale przecież nie miałam ani uszu, ani rąk. Nie rozumiałam zatem, dlaczego cokolwiek słyszę.

Zupełnie przekształcone potwory ruszyły na mnie, a ja ani drgnęłam. Mimo ogromnego przerażenia doszłam do wniosku, że przecież jestem martwa, więc nie mogę zginąć drugi raz. Skoro nie miałam ciała, to dowodziło jednemu nie mogły mnie skrzywdzić.

Były coraz bliżej mnie, ale w chwili, gdy wyciągnęły ręce w moją stronę, zaczęły rozpływać się w powietrzu, by za chwilę całkowicie zniknąć. Widziałam je jak przez mgłę, gdyż były coraz dalej i dalej. Czułam ulgę, ale też rozczarowanie, ponieważ wraz z nimi zniknęli też moi rodzice. Znowu zostawili mnie samą...

Następne wydarzenia działy się tak szybko, że ledwie zdążyłam je zarejestrować. Ściany labiryntu runęły, a w ciemnej przestrzeni unosiły się chmary dymu i kurzu.

Rozglądałam się z niepokojem, jakby to mogło uchronić mnie przed wszystkim, co czaiło się w ciemnościach. Niestety, w ciągu sekundy sceneria zmieniła się. Nawet nie zdążyłam zareagować, a poczułam, że spadam. Mój wzrok skierował się na dół, a z mojego gardła uciekł zduszony krzyk. Spadałam prosto we wzburzone fale oceanu, a obok mnie znalazł się wysoki klif.

Dirty BloodWhere stories live. Discover now