Podniebna Twierdza

78 22 8
                                    

– Morrigan miała mi powiedzieć, czym jest Zaprzysiężenie, ale jak sam widzisz, postanowiła się zmyć. – Nie powiedział, że chciała zostawić ich samych. To byłaby raczej nadinterpretacja jej słów i zachowania. A może nie? Może był to kolejny element jakiegoś jej przewrotnego żartu?

Bartholomew zmarszczył brwi, po czym wyznał szczerze:

– Nie bardzo wiem, na czym polega Zaprzysiężenie, bo sam jeszcze nigdy nie brałem w nim udziału. Jest trzymane w tajemnicy, podobnie jak kiedyś Katorga.

– Kiedyś? To znaczy, że teraz nie zmuszacie już magów do przechodzenia przez Katorgę, czy może po prostu nie ukrywacie przed nimi, co będą musieli zrobić? – Rilienus wzdrygnął się mimowolnie na samą myśl, że niegdyś magowie Kręgów musieli udowadniać kontrolę nad mocą przez wchodzenie do Pustki. Nie, żeby nie była to całkiem skuteczna metoda. Przeciwnie, nie istniał chyba szybszy sposób na określenie, czy ktoś będzie w stanie poradzić sobie z kolejnymi stopniami wtajemniczenia w arkana magii. Było to jednak szalenie niebezpieczne i zakładało, że wszelkie potencjalne problemy wynikały jedynie ze słabości maga. Każdy, kto choć raz w życiu na własnej skórze doświadczył tego, jak podstępne potrafiły być demony, wiedział doskonale, że to nie prawda. Po drugiej stronie Zasłony czaiło się zagrożenie, które niespecjalnie przejmowało się tym, czy mag był słaby, czy silny, czy przeszedł Katorgę, czy też nie. I było gotowe zrobić wszystko, byleby tylko się uwolnić. Choć rytuał nie był pozbawiony wad, Rilienus wiedział, że Kręgi polegały nad nim od stuleci i nie mieściło mu się w głowie, że z dnia na dzień mogły go tak po prostu porzucić.

– Nie mamy czego ukrywać, bo Katorga przestała być potrzebna – odparł Bartholomew, poprawiając złote włosy i wiążąc je rzemykiem w niedbały węzeł. – Wprawdzie wielu magów wciąż upiera się, by przez nią przejść, żeby udowodnić, że są w stanie stawić czoła demonom i mogą zostać wysłani przez Zakon do walki z nimi, ale teraz nie robią tego sami.

– To znaczy?

– Chodzi właśnie o Zaprzysiężenie. Widzisz, Boska Victoria stwierdziła, że zbyt wielką odpowiedzialność kładziono się na magów. Owszem, templariusze również mieli liczne obowiązki, ale gdy jakiś mag był kuszony, zaczynał używać magii krwi albo stał się plugawcem, cóż, wina zawsze spoczywała na magu. Templariusze może i dostawali reprymendę od Komtura, ale trudno powiedzieć, żeby była to kara równomierna do krzywdy. Dlatego zgodnie z rozporządzeniem Boskiej każdy templariusz musi ręczyć swoim życiem za powierzonego jego opiece konkretnego maga.

– Swoim życiem? – Rilienus aż zachłysnął się powietrzem. To przecież było idiotyczne! Zwyczajne przechodzenie ze skrajności w skrajność. – Nie sugerujesz chyba, że karzecie śmiercią swoich templariuszy tylko dlatego, że jakiś idiota doszedł do wniosku, że magia krwi to doskonałe rozwiązanie dla wszystkich jego problemów! – Wykrzyknął to tak głośno i z taką pasją, że spacerujący dookoła altanki goście Twierdzy rzucili mu zdziwione spojrzenia. Zarumienił się lekko, ale nie ostudziło to jego gniewu. Domyślał się bowiem, dokąd to zmierzało i kierunek ten wcale mu się nie podobał.

– Ale kiedy właśnie na tym polega praca templariusza. Kto ma ochronić maga przed podszeptami demonów i własną pychą, jeśli nie zrobią tego templariusze? Nie są skazywani na śmierć. Przynajmniej nie bezpośrednio, podobnie jak nie spotyka to magów, którzy złamią zasady. – Karą dla magów było wyciszenie, ale co mogło czekać templariusza, który nie wypełnił swej powinności? – Poza tym, ogromną stratą byłoby bezmyślne pozbywanie się wojowników, których można wykorzystać gdzieś indziej.

– Och, po prostu to powiedz! – jęknął Rilienus, nie mogąc dłużej znieść niewiedzy. Bartholomew zaśmiał się, bo najwyraźniej cedzenie Vintowi informacji było dla niego wyśmienitą rozrywką.

– Templariusz, który dopuścił się niedopatrzenia zostaje zmuszony do przejścia przez Rytuał Dołączenia, a jeśli przeżyje, jako Szary Strażnik udaje się w podróż w Głębokie Ścieżki, by dołączyć do Legionu Umarłych.

Rilienus nie miał pojęcia, czym był Legion Umarłych, wiedział natomiast, czym były Głębokie Ścieżki. Z przerażeniem spojrzał na młodego templariusza, ten jednak zdawał się nic nie robić sobie z tego, że jakieś idiotyczne wykroczenie podlegającego mu maga mogło sprowadzić na niego śmierć. A w tym momencie podlegającym mu magiem był Rilienus. Nie, nie zamierzał używać magii krwi ani w żaden inny sposób przysparzać blondynowi problemów. Ale jego chęci nie do końca grały tu jakąś rolę. Nawet nie chciał myśleć, ilu osobom byłoby na rękę, gdyby okazało się, że wysłannik Imperium nadużył gościnności Twierdzy. W takim wypadku najprawdopodobniej zostałby odesłany z powrotem do Minratusu, ale co stałoby się z jego opiekunem? Bartholomew wciąż się uśmiechał, zupełnie jakby nie domyślał się czyhającego na niego zagrożenia. I pomyśleć, że jako Orlesianin powinien choć trochę znać się na polityce. Cóż, najwyraźniej Rilienus będzie musiał martwić się za nich obu.

– Nie wiem, czy już o tym słyszałeś, ale ktoś wysłał za mną morderców – zaczął powoli, licząc na to, że w ten sposób uda mu się chociaż zasugerować blondynowi istnienie zagrożenia.

– Nie martw się, w Podniebnej Twierdzy nic ci nie grozi – zapewnił pospiesznie Bartholomew, ewidentnie nie mając pojęcia, o co Rilienusowi chodziło.

– Poza polityką, Wielką Grą i tymi gigantycznymi qunari. Tak, masz rację, jestem tu całkowicie bezpieczny.

– Jeśli właśnie to cię niepokoi, mogę obiecać, że będziemy trzymać się od tego z daleka.

– My?

Bartholomew spłonął rumieńcem, na co Rilienus roześmiał się mimowolnie. Naprawdę bardzo chciał zapytać templariusza, skąd ta jego niespodziewana gorliwość w brataniu się z Vintami, przeszkodziło mu jednak dziwne poruszenie wśród spacerujących po ogrodzie gości Twierdzy.

– To Wielka Poszukiwaczka!

– Lady Cassandra!

– Chcesz popatrzeć? – zapytał Barth0lomew z trudem ukrywając podekscytowanie.

– Myślisz, że będzie na co?

– Podobno Wielka Poszukiwaczka zawsze przybywa z całym oddziałem i ma obsesję na punkcie tradycji i rytuałów.

– Brzmi zachęcająco.

Zostawili miseczki na ławce i podążyli za tłumem. Bartholomew, w przeciwieństwie do Morrigan, nie musiał bezczelnie rozpychać się łokciami. Był wysoki i barczysty, a jakiś dziwny błysk w jego spojrzeniu kazał ludziom schodzić mu z drogi. Rilienus podążał tuż za nim, bojąc się, że jeśli zostaną rozdzieleni, sam sobie nie poradzi. Templariusz najwyraźniej szybko zorientował się w jego obawach, bo niemal bezwiednie chwycił go za rękę.

Jego dłoń była duża, ciepła i nieco chropowata, z licznymi stwardnieniami od częstych treningów. Przed przybyciem do Twierdzy Rilienus uważał konfrontację z templariuszami za jedno z największych wyzwań, jakie na niego czekały. Zabawne jak niewiele trzeba było, by te obawy rozwiać.

Dragon Age: PojednanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz