Podniebna Twierdza

62 17 6
                                    

– A jak wyglądało to u ciebie? – zapytała nagle Ambasador, zupełnie zbijając go tym z tropu.

– Nie spodziewał się, że się w nim zakocham. Tak na dobrą sprawę, wcale tego nie chciał. Ale teraz... – Rilienus zawahał się. Czy powinien wyznać, że chodziło o Doriana? Przyznać się do tego, że nienawidził Inkwizytora za to, że udało mu się osiągnąć coś, o czym Taravyn od zawsze skrycie marzył? W sumie Josephine nie zdradziła, o kogo jej chodziło, dlaczego zatem on miałby odkryć przed nią swoje karty? – Teraz jest z kimś innym – zakończył nieporadnie.

– Przykro mi.

– Właściwie to nie mam pojęcia, dlaczego wciąż się łudzę, że coś jeszcze między nami będzie. Nigdy nic mi nie obiecywał. Zawsze jasno dawał do zrozumienia, że nie chce się wiązać.

– Ale teraz to się zmieniło, prawda?

– Tak. Teraz już wiem, że to nie chodziło o jego postanowienia. Po prostu to ja nie byłem tym jedynym.

– W takim razie cieszę się, że przybyłeś do Podniebnej Twierdzy – skwitowała Josephine i poklepała maga po ramieniu. – Nie wiem, czy już to zauważyłeś, ale Lavellan zostawił w tym miejscu część swojej magii. Może niedługo zadziała również na ciebie.

„Oby nie" – pomyślał Rilienus, na głos powiedział jednak:

– Też się cieszę, że tu jestem. – Ku własnemu zaskoczeniu stwierdził, że była to prawda. Przebywanie w Twierdzy naprawdę mu odpowiadało. Owszem, czuł się nieco zagubiony, niektóre zwyczaje wydawały mu się idiotyczne, ale chyba po raz pierwszy w całym życiu czuł się gdzieś mile widziany. Nikt nie kręcił nosem na jego widok. Nikt nie wypominał mu, że nie potrafił rzucać silnych zaklęć. Nikt nie sugerował, że był przekleństwem dla swego rodu. Uśmiechnął się mimowolnie.

– Och, zupełnie bym zapomniała! – jęknęła Josephine, odstawiając opróżniony kielich. – Przecież na pewno nie szukałeś mnie, żeby rozmawiać o moich problemach sercowych, czyż nie?

– Cóż, rzeczywiście liczyłem na nieco inną rozmowę.

– Chodzi o Zaprzysiężenie, prawda? Zdecydowałeś się już?

– Tak.

– I?

– I nie wyobrażam sobie, aby miał mi pomagać ktoś inny niż Bartholomew.

– Aż tak przypadł ci do gustu? – zapytała Ambasador z domyślnym uśmieszkiem.

– Jest bardzo miłym młodym templariuszem. Lubi ciężką pracę, nie narzeka na swoje obowiązki i całkiem nieźle zna się na artefaktach. Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałbym łudzić się, że ktokolwiek inny sprawdzi się lepiej.

Montilyet jeszcze chwilę uśmiechała się tak, jakby odkryła jakąś wielką tajemnicę, po czym niespodziewanie poważnym tonem zapytała:

– Jesteś co do tego absolutnie pewien? Nie czujesz się przy nim źle? Nie masz mdłości, zawrotów głowy? Twoje zaklęcia nie stają się słabsze?

O co właściwie jej chodziło? Dlaczego miałby odczuwać którąkolwiek z tych dolegliwości? Czyżby było coś, o czym nie wiedział?

– Nie zauważyłem nic niewłaściwego. Ale nie miałem jeszcze okazji używać przy nim magii. Czy powinienem się czegoś podobnego spodziewać? – Nawet nie próbował ukryć zaniepokojenia.

– Nikt ci nie powiedział, prawda? – Josephine westchnęła. – Cóż, chyba nie chcieli, żebyś był do niego uprzedzony.

– A powinienem być? – Rilienus zeskoczył z biurka i stanął przed Antivanką. – Co przede mną ukrywacie? Czego mi nie powiedzieliście?

Widział doskonale, że było jej jednocześnie głupio i przykro. A zatem naprawdę istniał jakiś sekret. Oczywiście, że tak! Jakżeby inaczej! Bartholomew musiał posiadać jakąś ciemną stronę, skazy, które sprawiłyby, że nie wydawałby się Rilienusowi tak nieprawdopodobnie doskonały.

– Nie ja powinnam o tym z tobą rozmawiać. Liczyłam na to, że Wielka Zaklinaczka zdąży wrócić i wszystko ci wyjaśni. Ale skoro jeszcze jej nie ma... Chodzi o to, że Vuillemin posiada pewne zdolności, które bardzo źle wpływają na magów. Od dnia, w którym przybył do Twierdzy, docierają do mnie mniej lub bardziej jednoznaczne skargi zaklinaczy. Nie zdarzyło się nic groźnego, a i sam Vuillemin nie wydaje się kimś, komu krzywdzenie kogokolwiek sprawiałoby przyjemność, dlatego...

– Rozumiem – przerwał jej Rilienus być może nieco zbyt oschle.

– Nie, proszę, pozwól mi wyjaśnić...

– To nie będzie konieczne. – Naprawdę to rozumiał. Rozumiał dlaczego Bartholomew obchodził się z nim jak z jajkiem, dlaczego co chwilę spoglądał na niego oczami zbitego szczeniaka i pytał, czy Rilienus aby na pewno dobrze się czuje, czy nie musi zrobić sobie przerwy. Och, słodka Andrasto! Jeśli cokolwiek w świecie rozumiał, to właśnie ten głód akceptacji, rozpaczliwe pragnienie, by w końcu znaleźć dla siebie miejsce. – Chcę, by Bartholomew został moim templariuszem i nie chcę słyszeć o nikim innym.

Josephine zamrugała, zupełnie zbita z tropu tym niespodziewanym oświadczeniem. Najwyraźniej jednak nie potrafiła wymyślić żadnego powodu, aby to jakkolwiek z Rilienusem przedyskutować, bo powiedziała tylko:

– Dobrze. Wspaniale. Będziesz potrzebował jakiejś pomocy?

– Niech służący przygotują dla mnie kąpiel. Będę potrzebował też szczegółowych informacji o przebiegu uroczystości. I niech ktoś powiadomi Bartholomewa.

Dragon Age: PojednanieWhere stories live. Discover now