84. Gdzieś w Górach Mroźnego Grzbietu

44 10 1
                                    

Wiedział, że nigdy nie zdoła sobie wybaczyć tego, co zaszło. Nie, gdy cisza dookoła niego była tak obezwładniająca. Nie, gdy Bart znajdował się na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie był tak nieskończenie daleki. Nie, gdy wszyscy spoglądali na niego z wyrzutem i wyczekiwaniem. Nie, gdy słowa ducha-jelenia wciąż dźwięczały mu w uszach.

„Nie przywołuj niewyobrażalnego, szybkie dziecię. Niepotrzebnie rozszarpujesz swoją duszę, lękając się o to, czego nie pragniesz".

Oczywiście, że nie chciał, aby Bartowi stała się jakakolwiek krzywda. Ten uroczy chłopiec absolutnie niczym sobie na to nie zasłużył. Bardziej jednak zastanawiało Rilienusa to „niewyobrażalne". Owszem, nie potrafił sobie wyobrazić, że Bart go zostawia, bez względu na powód. Między innymi właśnie dlatego czuł się teraz tak paskudnie. Ale z drugiej strony...

Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że go przy nim nie ma.

Od samego początku Dorian Pavus dawał Rilienusowi do zrozumienia, że nigdy nie będą razem. Marzenia o wspólnej przyszłości sprowadzały się więc głównie do rozdrapywania ran, wypominania sobie, że te słodkie wyobrażenia nigdy nie staną się rzeczywistością. Z Bartem było zupełnie inaczej. Problem polegał jednak na tym, że Rilienus zbyt długo nie-był z Dorianem, by móc teraz tak po prostu cokolwiek zmienić.

I dlatego właśnie obaj cierpieli bardziej, niż było to konieczne.

Bo przecież wystarczyło, żeby kazał Bartowi trzymać się z daleka. Kategorycznie zniechęcił go do jakiegokolwiek spoufalania. Och, Stwórco, przecież próbował! Był kapryśny, opryskliwy i egoistyczny. I to nawet nie dlatego, że specjalnie się wysilał. Taki po prostu miał charakter. Co Bart w ogóle w nim widział?

Jego smętne rozmyślania przerwał dźwięk rogu. Poderwał wzrok i ściągnął wodze swojej klaczy.

Jechali przez gęsty, iglasty las. Strażnica Aveliny i Donnica została daleko za nimi, przed nimi rozpościerał się pozorny bezkres Mroźnych Grzbietów. I na tych pustkowiach ktoś postanowił zadąć w róg. Po plecach Rilienusa przemknął dreszcz. Mimowolnie spojrzał w kierunku Barta, który cierpliwie czekał wraz z Madame de Fer kilka kroków za Taravynem.

– Znam ten dźwięk! – zawołała radośnie Wielka Poszukiwaczka, sięgając po własny róg.

Dudniąca odpowiedź na sygnał przeszyła powietrze. Chwilę później spomiędzy drzew wyłoniła się przedziwna kompania, ich zbrój nie dało się jednak pomylić z żadnym innym rodzajem rynsztunku. Szara Straż. Rilienus westchnął z wrażenia. Naprawdę nie spodziewał się, że będzie mu dane zobaczyć Szarych Strażników, choć przecież wiedział, że Inkwizycja pozostawała z nimi w stałej współpracy.

Dopiero po chwili jego entuzjazm ostygł. Vint uświadomił sobie, że zdecydowanie nie mieli do czynienia z awangardą Szarej Straży, a co najwyżej z jakimś maleńkim oddziałem do zadań specjalnych. Było ich tylko troje, dwóch mężczyzn, jeden zarośnięty niczym niedźwiedź, drugi wysuszony i przeżarty, przypominał wrak człowieka, oraz kobieta z twarzą ukrytą w cieniu rzucanym przez zarzucony na głowę kaptur. Och, nie, zdecydowanie nie było w nich nic wyjątkowego. Nie dało się jednak tego samego powiedzieć o istotach, które podążały za nimi potulnie na srebrytowych łańcuchach.

To były gryfy. Najprawdziwsze gryfy z krwi i kości. Owszem, były maleńkie w porównaniu z tymi, które Rilienus sobie wyobrażał na podstawie malowideł i rycin, ale i tak zrobiły na nim piorunujące wrażenie.

– Sir Blackwall! – krzyknęła Cassandra Pentaghast, zeskakując z konia. Szary Strażnik z czarną brodą poprzetykaną srebrnymi nićmi uczynił to samo i oboje padli sobie w ramiona, niczym przyjaciele, którzy od lat się nie widzieli.

Dragon Age: PojednanieМесто, где живут истории. Откройте их для себя