Podniebna Twierdza

131 21 8
                                    

Biorąc pod uwagę niezwykłą prężność, z jaką działała Inkwizycja, idiotyzmem byłoby przypuszczać, że wzywaliby Rilienusa do jakiejś marnej garstki artefaktów wygrzebanych gdzieś po drodze w Głębokich Ścieżkach. A jednak rozmiary pracowni nieco go przytłoczyły. Spodziewał się czegoś podobnego do własnego warsztatu, pełnego mozaik ze starożytnych thaigów, rozbitych okulariuów, części astrariów oraz kawałków elfich artefaktów niewiadomego pochodzenia, być może pamiętających nawet Arlathan. Cóż, tak na dobrą sprawę, właśnie to zastał. Było tego jednak nieporównanie więcej. Dziesiątki, setki razy więcej.

– Wszystko dobrze?

Podskoczył, słysząc tuż nad uchem zatroskane pytanie Bartholomewa. Spojrzał na niego i mimowolnie się uśmiechnął. Coś w jego ciepłym i poczciwym sposobie bycia działało na Rilienusa cudownie kojąco. Biedactwo. Był tak na wskroś dobry, że nawet zbytnia służalczość u elfa zupełnie wyprowadzała go z równowagi.

– Nie spodziewałem się, że będzie tego aż tyle. Samo skatalogowanie tego zajmie mi kilka miesięcy!

– Nie zapominaj, że nie musisz robić tego wszystkiego sam.

– Ach, no tak. Trzydniowy okres próbny. Nie martw się. Nie zawaham się przetestować cię w warunkach ekstremalnych.

Bartholomew zaśmiał się i potrząsnął głową.

– Proszę, nie ograniczaj się tylko do tych trzech dni. Nawet jeśli uznasz, że ktoś inny lepiej sprawdzi się na tym stanowisku, nie wahaj się poprosić o pomoc.

Gdy to mówił, w jego oczach pojawił się smutek tak przejmujący, że Rilienus miał ochotę z całej siły go przytulić. Nie zrobił tego jednak, bo szczerze wątpił, by podobny czyn przypadł templariuszowi do gustu. Wszystko wskazywało na to, że nadmierna bliskość Taravyna krępowała go i rozpraszała niemal równie mocno, co widok odrobiny nagości. Z jednej strony wydawało się to niezwykle zabawne, ale z drugiej, Vint musiał cały czas przypominać sobie, że różnice kulturowe bardzo często będą stawały im na drodze. Nie mógł jednak zażądać, by do Podniebnej Twierdzy ściągnięto templariusza z Imperium tylko dlatego, że pewien Orlesianin czuł się przy nim nieco zakłopotany.

– Tak bardzo chcesz być dla mnie miły czy tak bardzo zależy ci na tej pracy?

– Chyba jedno i drugie.

– Jest tego zdecydowanie zbyt dużo, żebym odrzucił jakąkolwiek propozycję pomocy, więc...

– Och, to ty!

Rilienus bardzo nie lubił, gdy mu się przerywało. Zwłaszcza wtedy, gdy próbował owinąć sobie wokół palca młodego i przystojnego mężczyznę, jakim niewątpliwie był Bartholomew. Ledwie powstrzymując wybuch irytacji, spojrzał w stronę drzwi i zmierzył wzrokiem rudowłosą krasnoludzicę.

– Tak, kiedy ostatnio sprawdzałem, byłem jeszcze sobą. Czy to źle?

– Nie! To fenomenalnie! – Zachwyt krasnoludzicy był uroczy, ale Rilienus nie zamierzał tak łatwo dać się udobruchać.

– Doprawdy? A co w tym takiego fenomenalnego? – zapytał przekornie.

– Dorian mówił o tobie tyle dobrych rzeczy!

– Cóż, to miło z jego strony. – Oczywiście, lepiej byłoby gdyby ich nie mówił. Wtedy Rilienusowi byłoby znacznie łatwiej znieść myśl, że Dorian przebywał obecnie w Minratusie, spędzając cały swój czas z Inkwizytorem.

– On też jest niesamowity, prawda?

– Tak. Trudno się z tym nie zgodzić.

– Zawsze był dla mnie bardzo miły. I tak ładnie się ubierał...

– Dagno. – Stwórcy niech będą dzięki za Bartolomewa, choć mógł się wtrącić nieco wcześniej.

Krasnoludzica podskoczyła i dygnęła przed templariuszem.

– Przepraszam, na pewno jesteście bardzo zajęci i...

– Nie, Dagno. Po prostu mówisz bardzo dużo, a nawet się nie przedstawiłaś.– Och, tak. Rzeczywiście. A więc jestem Dagna. Z Kręgu Magów. I z Orzammaru. Z Inkwizycji w sumie również.

– Poczekaj. Jak to z Kręgu? – Rilienus spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym przeniósł spojrzenie na templariusza. – Ona mówi poważnie? Myślałem, że krasnoludy nie są w stanie posługiwać się magią.

– Ale ja nie zajmuję się uprawianiem magii – zaoponowała Dagna. – Ja ją badam. Tak czysto akademicko. Moją specjalnością są magiczne runy, ale całkiem nieźle radzę też sobie z artefaktami. Dlatego Ambasador Montilyet kazała mi się z tobą spotkać. Jest urocza, prawda? I ma takie piękne włosy...

– Tak, to niesamowita kobieta – przytaknął Rilienus, pozostając myślami przy tym, co Dagna powiedziała nieco wcześniej. Stwórco, byli do siebie tak podobni, że omal nie krzyknął ze szczęścia. W Imperium Tevinter równie otwarte przyznanie się do wyłącznie teoretycznego zainteresowania magią było równoznaczne z publicznym samoponiżeniem. Ale przecież w Twierdzy wszystko było inaczej. – Więc masz mi pomagać?

– Ty też już nie możesz się doczekać? – zaśmiała się szczerze Dagna i omiotła spojrzeniem warsztat. – Tyle skarbów! Pewnie zostaniesz z nami na dłużej.

– Na to wygląda. – Rilienus westchnął. Tęsknota za Minratusem była coraz bardziej przytłaczająca. – Nie prowadziliście może spisu wszystkich tych znalezisk?

– Oj, nie, niestety. – Krasnoludzica podrapała się z zakłopotaniem po głowie. – Inkwizytor był strasznym zbieraczem. Fakt, że tego typu przedmioty zaczął gromadzić tutaj, zamiast porzucać w kuźni i tak uznaliśmy za wielki postęp i nie chcieliśmy wymagać od niego nic więcej.

– Musiał być niesamowitym przywódcą – prychnął Vint, coraz bardziej zirytowany, że będzie musiał przekopać się przez bałagan, który był wyłącznie wynikiem niedbałości nowego kochanka Doriana. – Pozwolisz, że teraz udam się do biblioteki? – zapytał z wymuszonym uśmiechem.

– Jasne, nie ma sprawy. – Dagna uśmiechała się w taki sposób, jakby nie widziała w tym wszystkim najmniejszego problemu. Cóż, może i nie widziała. Dla Rilienusa było tego jednak stanowczo zbyt wiele. Odwrócił się i zamaszystym krokiem wyszedł z warsztatu, kierując się prosto do biblioteki.

– Pomogę ci z tym wszystkim – zapewnił Bartholomew, podążając za nim niczym cień.

– Wiem – odwarknął mu Rilienus.

– Jesteś zły. – Co za błyskotliwe stwierdzenie.

– Miałem się tu zajmować starożytnymi artefaktami, a nie sprzątać burdel, który zostawił po sobie wasz pieprzony Inkwizytor! – Rilienus zatrzymał się i obrzucił templariusza gniewnym spojrzeniem, dysząc z ledwie tłumionej wściekłości. Najwyraźniej obaj nie spodziewali się po nim takiego wybuchu, bo przez dłuższą chwilę trwali w milczeniu. Vint zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie przekroczył jakiejś magicznej linii i do reszty nie zniechęcił do siebie Bartholomewa, gdy ten uśmiechnąwszy się krzywo, zauważył:

– Więc ty też wolałbyś nie rozmawiać o pewnych rzeczach, jak mniemam.

– Zdecydowanie wolałbym, aby nie zachwalano przy mnie Inkwizytora, gdy jestem naocznym świadkiem jego niekompetencji.

– Zatem nie wspomnę o nim ani słowem.

Rilienusowi zajęło jeszcze chwilę, by wyrównać oddech i zapanować nad drżeniem dłoni. Słowa templariusza poprawiły mu humor, nie zdołały jednak załagodzić bólu. Dlaczego Dorian wybrał tego zidiociałego elfa, który nie potrafił nawet zapanować nad znalezionymi skarbami? Przecież Dorian był jednym z największych skarbów, jakie wpadły mu w łapy! Czy jego również traktował z podobną niedbałością?

– Chyba muszę się napić czegoś mocnego.

– Do obiadu zazwyczaj podają wino.

– Nie mam ochoty na jedzenie ze wszystkimi. – Nie w sali, w której niegdyś jadał Inkwizytor.

– W takim razie, gdy tylko obejrzysz bibliotekę, przyniosę ci posiłek do sypialni. – Cudowne stworzenie. Od razu pojął, że Rilienusowi potrzeba było samotności równie mocno, co alkoholu.

Dragon Age: PojednanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz