Rozdział 1

95 6 0
                                    

  Mija już trzeci dzień odkąd zawitaliśmy do domu Jamesa. Jego rodzice wyjechali niedługo po naszym przyjeździe, życząc nam wesołych świąt. Niosło to za sobą plusy jak i minusy. Dzięki nieobecności dorosłych mogliśmy robić praktycznie wszystko, na co przyszła nam ochota. Wypiliśmy nawet trochę ognistej. No, może więcej niż tylko trochę, jednak czymże jest wolność bez odrobiny trunku?

Podstawowym minusem zostawienia trojga nastolatków samych w domu była możliwość zagłodzenia ich na śmierć. Ani ja, ani James czy Rose nie posiadaliśmy za grosz umiejętności kulinarnych. Co prawda, mogliśmy już używać magii poza Hogwartem, ale prawdopodobnie miałoby to złe skutki. Przecież nie chcieliśmy żeby nasz Rogaś stał się bezdomnym jeleniem. Chociaż bardziej chodziło o jego rodziców. James jako prawowity jeleń mógł zamieszkać wśród swoich braci w lesie. Jemu jednak ten pomysł nie wydawał się tak śmieszny, jak mi i Rosalie.

Tak więc byliśmy zmuszeni do jedzenia kanapek przez cały ten czas. Oznaczało to także, że właśnie one będą stanowiły naszą wykwintną kolację wigilijną, która swoją drogą jest dzisiaj.

Przez ostatnie dwa dni dobry humor nas nie opuszczał, a Rose w szczególności, co dosyć mocno mnie zdziwiło. Praktycznie cały czas chodziła uśmiechnięta i nawet ze mną rozmawiała przyjaznym tonem. Chyba naprawdę zaczynam wierzyć w istnienie magii świąt. Jeżeli dalej tak pójdzie, a relacje między mną a nią się polepszą, zacznę wierzyć w latające słonie. Mówię poważnie. Bardzo poważnie.

                                                                                *

- Pchlarzu, czy ja naprawdę muszę posunąć się do ostateczności, żebyś w końcu łaskawie wstał?- Słyszę głos Rose i mimowolnie się uśmiecham. Nawet teraz mówiła o wiele spokojniej i milej niż miała w zwyczaju. Gdyby nie to przezwisko, byłoby niemal idealnie.

- Jest za wcześnie. Poza tym głowa mi pęka - jęczę, naciągając kołdrę na głowę.

- Trzeba było oszczędzić na ognistej, Black.- Podchodzi do łóżka i lekko ciągnie moje okrycie, przez co do moich oczu dociera jasne światło wpadające przez okno. Mrużę powieki jeszcze bardziej, a do moich uszu dobiega cichy chichot Rosalie. Merlinie, ależ ona się słodko śmieje... I wydaje mi się, że jest to zaraźliwe, bo mi także chce się teraz śmiać.

- Daj mi spać, pani śliczna - mówię, biorąc poduszkę i kładąc ją sobie na twarzy. Jednak już po sekundzie Rose mi ją zabiera, uderza mnie nią i wyrzuca za siebie.

- Komplementy sobie daruj i wstawaj, do cholery, bo miałeś pomóc Jamesowi wtargać choinkę do domu. No już!- rozkazuje trochę głośniej. Kiedy widzi, że nic to nie daje, a ja próbuję ponownie zakryć twarz kołdrą, zdziera ją ze mnie całkowicie. Tak więc teraz, roznegliżowany, leżę na łóżku, a Rosalie znajduje się około metr ode mnie. Sytuacja dość niekomfortowa. Dla niej. Podnoszę wzrok na jej twarz, która wyraża lekkie zakłopotanie. Przygryza wargę i szybko odwraca się do mnie plecami, zakrywając sobie oczy.

- Tego widzieć nie chciałam - mówi, nawet na mnie nie spoglądając.

- Czyżby? Bo wydawało mi się, że w pociągu, gdy się na mnie gapiłaś, jakoś szczególnie ci to nie przeszkadzało - stwierdzam rozbawiony. Schyla się i bierze kołdrę z podłogi, po czym rzuca nią we mnie. Dopiero wtedy patrzy mi w oczy.

- Po pierwsze; nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Po drugie; najlepiej zacznij sypiać w ubraniu. A po trzecie; daję ci pięć minut na zebranie się i zjawienie w salonie. Inaczej będę zmuszona, rzucić na ciebie zaklęcie Imperiusa twoją własną różdżką, więc ostrzegam, lepiej bądź grzecznym kundlem i mnie posłuchaj - zakończyła i uśmiechając się trochę przerażająco, wyszła z pokoju.

Make You MineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz