Rozdział 10

35 2 0
                                    

***

Syriusz

Pergamin leżący na stoliku nocnym między łóżkami zaczyna się rozwijać, a oznacza to, że ktoś na nim pisał. Zrywam się z łóżka jak poparzony i chwytam go w ręce. Pierwsze co widzę to drukowane litery układające się w imię Rogasia.

- James, to chyba działa - mówię z szeroko otwartymi oczami, szczerząc się przy tym.

- Nic dziwnego, nasze wynalazki zawsze działają! - Podchodzi i spogląda na kartkę. - Uuu, o mnie też zdarza się jej jeszcze myśleć - śmieje się, gdy zauważa swoje powoli znikające imię.

- Jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście - odpowiadam, z grymasem na twarzy.

- Nie wierzę w takie powiedzonka. No wiesz, myśląc logicznie, ty jesteś tym głupszym z naszej paczki, więc to ty powinieneś to szczęście mieć. Wspominałem już wcześniej, że na podłodze obok kanapy w Pokoju Wspólnym była podarta kartka z zadaniem Rose, a na niej twoje imię? - pyta niewinnym tonem.

- Oh, zamknij się, Łosiu. - Obdarzam go nienawistnym spojrzeniem.

- Dobra, dobra. Złość podrywom szkodzi, więc lepiej zajmij się tym co powinieneś - mówi i rusza w kierunku wyjścia z naszego dormitorium.

- Raczej piękności - poprawiam go.

- Ale że co? - Robi krok do tyłu, odwracając się do mnie.

- Eh, nieważne - wzdycham, śmiejąc się bezgłośnie. - Idź, jak masz iść. Prędko Remusa z biblioteki nie wyciągniesz.

- Racja - potwierdza i w sekundę znika pod peleryną niewidką.

Biorę pióro i atrament. Przykładam je do magicznego pergaminu, ale kompletnie nie wiem, co powinienem napisać. Rose nie może się domyślić, że to ja. Gdyby wiedziała, na pewno spaliłaby częściowo huncwocki wynalazek od razu. Decyduję się na najbardziej banalne słowa, jakie przychodzą mi teraz do głowy.

Cześć, Rosalie.

Tusz powoli znika z mojej części kartki, więc powinna już zobaczyć wiadomość. Nie mylę się za bardzo, bo po chwili pojawia się jej pismo.

Kim jesteś?

No i proszę, jaka ciekawska. Nie za bardzo umiem wymyślać farmazony na szybko, a szczególnie takie, w które ktokolwiek miałby uwierzyć. Tak więc znowu idę na łatwiznę, odpowiadając pytaniem na pytanie.

Wierzysz w Świętego Mikołaja?

Liczę na to, że uda mi się w jakiś sposób ją rozbawić, czy chociaż sprawić, by nie była aż tak podejrzliwa.

Takiego przerośniętego gnoma w za dużej czerwonej czapce, podobnego do Dumbledore'a, ale grubszego i znacznie bardziej przerażającego?

Dokładnie o tym mowa, odpisuję.

Nie wierzę.

Oh, cóż za szkoda, bo to właśnie ja. Mam się poczuć urażony?

Wiesz, Mikołaju, zawsze preferowałam urocze krasnale ogrodowe, milutkie elfy i jadowite węże. Grubas dający podejrzane prezenty nigdy mnie nie fascynował.

Jej słowa sprawiają, że moje usta ponownie wykrzywiają się w duży uśmiech. Mam nadzieję, że i ona jak głupia szczerzy się do kartki.

A myślałem, że gryfoni nie bratają się z oślizgłymi gadami.

Zawsze należy znać słabe strony wroga. Nigdy nie wiadomo, czy kiedyś ci się nie przydadzą, gdy będziesz chciał podbić świat w tych swoich czerwonych kalesonach.

Make You MineWhere stories live. Discover now