- Czy ten las się gdzieś w ogóle kończy? - narzeka Rose, ciaśniej obejmując się ramionami. - Wracajmy już, może akurat ktoś znalazł Moly i czekają aż wrócimy.
- Gdyby tak było, to raczej nie chodzilibyśmy nadal po ciemnym i zimnym lesie, w zimie i bez nadzoru nauczycieli. Poza tym minęło dopiero półtorej godziny - tłumaczę po raz kolejny.
- Najdłuższe półtorej godziny w moim życiu - mruczy pod nosem.
- A myślałem, że to ja za bardzo marudzę.
- Więc byłeś w błędzie, jak to zwykle - droczy się. Idzie przodem, więc nie widzę, czy się uśmiecha, czy wręcz przeciwnie.
- Czasem dobrze jest się mylić - mówię, przewracając oczami. Na to Rose tylko wzdycha i idzie dalej.
Właściwie przemierzamy ten las w milczeniu. Łażenie w te i wewte jest naprawdę męczące. Plus denerwujące, kiedy w sumie nie ma się pojęcia, co mamy znaleźć. To znaczy, pewnie gdybym zobaczył tę roślinę, wiedziałbym o co chodzi, ale teraz zupełnie wyleciało mi to z głowy. Jedyne o czym potrafię myśleć to idąca przede mną Rosalie. Teraz mogę bezkarnie gapić się na nią i podziwiać jej pozbawione gracji potknięcia.
Robimy parę kroków, nadal kierując się na północ, kiedy o ubranie Rose zaczepia się gałąź. Staję za nią, patrząc jak nieudolnie próbuje się uwolnić. Śmieję się pod nosem, na co dziewczyna mierzy mnie przeszywającym spojrzeniem. Ponownie próbuje odczepić gałąź i tym razem jej się udaje. Chwila mojej nieuwagi sprawia jednak, że nie zdążam uskoczyć, nim ten cienki, zabójczo szybki kawałek drewna trafia mnie prosto w twarz. Nie ukrywam, trochę to zabolało.
- O rany, nic ci nie jest? - pyta Rosa. O dziwo wygląda jakby naprawdę się przejęła.
- Widzę światło - żartuję, pocierając policzek, na którym prawdopodobnie maluje się czerwony ślad. Krzywię się, czując szczypanie.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że szedłeś tak blisko - mówi i lekko marszczy brwi. Podchodzi bliżej. Zdecydowanie za blisko. Zapominam o bólu, kiedy spoglądam na jej usta, które znowu są jak na wyciągnięcie ręki. A nawet bliżej. - Pokaż no mi tę śmiertelną ranę, może jakoś zaradzę. - Rosalie popełnia jeszcze większy błąd, gdy bezwiednie przygryza wargę.
Wiem, że nie myśli w tej chwili o tym, o czym myślę ja. Chodzi jej tylko o pomoc, co samo w sobie jest zadziwiające. Przygląda mi się, jakby się nad czymś zastanawiała. Po chwili wyciąga rękę i odgarnia mi włosy z twarzy. Zastanawiam się, czy wie, co ze mną robi.
- No, Łapo, obawiam się, iż twoja facjata nie będzie już taka perfekcyjna - chichocze. Błagam, zlituj się.
- A więc wcześniej była? - pytam, nie mając pojęcia dokąd zmierza ta rozmowa. Moje brwi się unoszą, gdy czekam na odpowiedź.
- Tego nie powiedziałam, aczkolwiek widywałam już gorsze. A teraz pozwól, że spróbuję uratować samą siebie przed zlinczowaniem przez panny cię ubóstwiające. - Znów cicho się śmieje, kręcąc głową i sięga do kieszeni płaszcza po różdżkę. Marszczę brwi. Kiedy ponownie spogląda na moją twarz, uśmiech rozciąga jej usta.
- Co? - pyta ze śmiechem. - Czyżbyś bał się zaklęcia?
- Nie tyle zaklęcia, co osoby, która planuje je rzucić. Wiesz, może wykorzystasz okazję, by się mnie pozbyć - odpowiadam, żartując.
- Och, czyli jednak ty też się czegoś boisz? Cóż za nowina, no nie wierzę.
- Jeśli chodzi o ciebie, to niczego nie powinno się brać za pewnik. Kto tam wie, czy przypadkiem pod maską ślicznej Gryfonki nie kryje się przebiegła śmierciożerczyni - odgryzam się. Przez moment jej twarz zmienia swój wyraz. Dosłownie przez dwie sekundy wydaje się dziwnie rozkojarzona, zestresowana i jakby smutna. Jednak szybko orientuje się, że nie mówiłem nic na poważnie, a jej oczy znów przybierają pogodne spojrzenie.
![](https://img.wattpad.com/cover/126249265-288-k915560.jpg)
VOUS LISEZ
Make You Mine
FanfictionCzasami sprawy przybierają niespodziewany obrót. Ktoś się w kimś zakochuje, nie używając ani krzty amortencji. Niezdecydowanie sprawia, że coś może się rozpaść. Przyjaźń albo i jeszcze nieistniejąca miłość. Myśli kotłujące się w głowach niemalże j...