Rozdział 2

137 16 1
                                    

Otwierałam powoli oczy, nie chcąc nikogo alarmować. Czułam obce zapachy. Nie było to nic, co znałam z mojej malej Osady, ani tym bardziej znane mi z lasu. Okryta chropowatą, choć ciepłą narzutą, położona na czymś miękkim. Dotąd spałam na twardej leżance w naszej chacie, zatem miękkość posłania bardzo mnie zdziwiła. Bałam się poruszyć, chcąc najpierw ocenić jak najwięcej z miejsca, w którym się znajdowałam. Brak zawirowań powietrza dowodziły, że nikt teraz tu nie przechodził, nie obserwował mnie. Może nawet nie pilnowano mnie? Mogłabym więc spakować szybko, co trzeba i uciec niepostrzeżenie.

Usiadłam na posłaniu. Otaczały mnie ściany materiału lekko wyginającego się od porywów powietrza. Czułam w kościach, że zbliżał się świt. Narzuta była szara, nijaka, choć bardzo ciepła. Niestety nie była tak miła w dotyku, jak skóra zwierząt. Na rozkładanym stoliku po lewo ode mnie złożona była moja odzież. Dopiero wówczas do mnie doszło, że byłam naga. Zerwałam z siebie narzutę sprawdzając, co z moją nogą. Była owinięta opatrunkami w bardzo fachowy sposób. I jakże niepotrzebny. Wystarczyło zrobić opatrunek z liści i pozwolić, by jad ze mnie zszedł. Zerwałam usztywnienie mojej nogi. Mogłam na szczęście poruszać się w miarę swobodnie. Chwyciłam swoje ubranie i zaczęłam się szybko ubierać. Musiałam się stąd wydostać, nim ktoś przyjdzie sprawdzić, czy wciąż jeszcze żyję. Nie wiedziałam, co planowali mi zrobić, ani kim naprawdę byli.

- Już uciekasz? – prawie podskoczyłam na ten glos. Ciepły, męski, z lekka nutą zwierzęcego tembru.

- Dzięki za odpoczynek, ale wiesz... pora już na mnie. – odwróciłam się do mężczyzny. 

Stał przede mną w bojówkach i jakieś wojskowej bluzce. Jak już mówiłam, niepotrzebne to wszystko. Miał krótko przycięte na bokach ciemne włosy. Resztę mocno zaczesał do tyłu i pewnie spiął czymś. Były ciemne, może nawet czarne. Wyglądały na jedwabiste, miękkie, prawie odbijały światło delikatnie wpadające do namiotu. Był bardzo przystojnym mężczyznom, ale nie było miejsce to najlepsze na amory. Miałam swoje potrzeby, teraz jednak przeważało bezpieczeństwo, a te mogłam osiągnąć w lesie.

- Chcę się upewnić, że możesz już swobodnie się poruszać i nie padniesz za najbliższym drzewem. – zmarszczyłam brwi. Mężczyzna usiadł na mojej leżance i po prostu patrzył na mnie, spokojnie, cierpliwie.

- Dlaczego? Dlaczego w ogóle cię to obchodzi?

- Bo przeze mnie zostałaś ranna i nie chcę mieć ciebie na sumieniu.

- Jesteś żołnierzem. Masz wiele istnień na sumieniu. Co za różnica, czy ja tam będę czy też nie. – odwróciłam się do niego plecami, dokańczając się ubierać.

- Szybko do siebie doszłaś. Gdybym wiedział, nie traciłbym na ciebie szczepionki.

- O, dziękuję bardzo. – zawiązałam swoje spodnie, krzywiąc się na widok kolejnej dziury do załatania. Niedługo nie będę miała już miejsca na nowe cerowanie. Muszę zdecydowanie zarobić na nowe spodnie. Ewentualnie ukraść komuś, za co pewnie dostanie mi się znów po grzbiecie. Kto jednak wypuszcza się w las, powinien zdawać sobie sprawę z zagrożenia, zarówno życia, jak i w stosunku do swoich rzeczy osobistych. – Czyli co, uratowałeś mi życie, a teraz mam się odwdzięczyć? Dzięki, ale poradziłabym sobie sama doskonale.

- Nieprzytomna w środku lasu, faktycznie, poradziłabyś sobie. Świtu byś nie dożyła.

- Nie zamierzam być ci wdzięczna. – wywarczałam. Dokończyłam wiązanie spodni, wsunęłam stopy w równie mocno zniszczone buty. Nie potrafiłam zapanować nad skrzywieniem na to uczucie. Nienawidziłam tego ubioru. Nie posiadałam jednak innego. Wolałam jednak już to zniszczone, przenoszone, niż te szarawe, szorstkie coś, co zakładały prawie wszystkie kobiety w naszej wiosce, co miało zresztą imitować suknie prostego ludu. Większość oczywiście pod tym materiałem nosiła sporo broni, bo do bezbronnych nie należałyśmy, ale mimo wszystko suknie nie były dla mnie. Jeszcze nie. Dopóki nie zostanie mi to nakazane przez matkę.

Nowe miasto - Liberia IIIWhere stories live. Discover now