Rozdział 7

82 15 4
                                    


Przede mną wylądował kolejny drewniany kufel wypełniony po brzegi. Tu przynajmniej nie oszukiwali i nie rozwadniali niczego. Przynajmniej dla mnie. Znali mnie, jako tą, która miewała informacje albo ciekawe przedmioty. Czasem sprzedawałam im coś w zamian za informacje. Dziś jednak nie miałam za wiele. Zostawiłam matkę w nieco lepszym stanie i zabrałam parę tylko noży na sprzedaż. Nie mogłam wszystkiego wymienić za informacje, bo nie zostałoby mi nic na zakup materiałów i suszonego pożywienia na chłody. A te były już coraz bliżej. Czuło się mroźny wiatr nadciągający z północnych ziem. Kupcy uciekali na południe. Osady na północy były już zamknięte przez śnieżyce. Handlarze nie jeździli zimą. Szukali sobie miejscówek na dalekim południu, gdzie jeszcze mogli sprzedać swoje produkty.

Vara była pięknym miejscem. Wydawać by się mogło spokojnym, zupełnie innym światem, ale tak naprawdę było tu niebezpiecznie. A może najbezpieczniej? Wszak to właśnie tutaj zatrzymywali się byli żołnierze, najemnicy i handlarze. Idealne miejsce na znalezienie kogoś do wykonania zlecenia, do handlu informacjami. Siedziałam teraz w Karczmie, jedynym takim miejscu. Prowadził ją Sam, mężczyzna z dobrą posturą i odpowiednio specyficznym humorem. Rządził tym miejscem od wielu lat i jego słowo stawało się tu prawem. Dla mnie jednak zawsze był miły. Nawet, gdy przychodziłam tu jako nastolatka, ucząc się pić, pchana ciekawością do zakazanych miejsc. Nauczył mnie sztuki negocjacji i dobrej sprzedaży. Nauczył mnie wielu rzeczy. Jego przyjaciółka także, wielokrotnie opatrywała mi rany. Hope była tu ostoją ciszy, spokoju i rozsądku. Nikt nie podniósł na nią nawet głosu. Wyglądała tak niewinnie, nie pasując do brutalności takich miejsc. A mimo to odnajdowała się w tym świecie idealnie. Oboje ponoć mieszkali kiedyś w Liberii, jeszcze sprzed wojny. I jak wielu mieszkańców Vara, zostawili Osadę, by zacząć tu od nowa.

- Co dziś cię do nas sprowadza? – przestałam skanować mały tłum w Karczmie i spojrzałam na uśmiechniętego barmana. Sam zawsze się do mnie lekko uśmiechał. Czasem denerwował mnie ten uśmiech pełen pobłażliwości, jak gdyby traktował mnie nadal jak dziecko. Może i nim byłam w porównaniu z jego życiem, ale nie byłam taka zagubiona i niewinna, jak wtedy, gdy się poznaliśmy.

- Potrzebuje informacji.

- Jak każdy, Kal. Widzisz tamtych? – wskazał na trzech mężczyzn w rogu Karczmy. Potężni mężczyźni z zadbanymi brodami, właśnie skończyli pochłaniać potrawkę i pili sporo tutejszego specjału. – Mówią, że najemnicy i szukają zlecenia, ale za bardzo rzucają się w oczy. Jeszcze jeden dzień tutaj i zaczną się rozróby. – jak na zawołanie, zaczęli głośno się śmiać i klepać w tyłek kelnerki, która przyszła po puste kufle i drewniane misy po jedzeniu.

- Chcę trochę historii, ale nie koniecznie na sprzedaż. – patrzyłam mu prosto w oczy. Nie stać mnie było na kupno informacji, ale ich potrzebowałam do zrozumienia tego, co naprawdę zdarzyło się w Liberii, że tylu stamtąd odeszło do Porini, albo wyjechali na dalekie Osady.

- Historii o...? – czyżby jednak przyciągnęło to jego uwagę?

- O samej Liberii i jego mieszkańców sprzed i w trakcie wojny.

- O kimś konkretnym?

- Tego jeszcze nie wiem, Sam. Jestem urodzona po wojnie, więc znam ją tylko z ogólnych opowiadań. Chcę wiedzieć, dlaczego tak wielu dobrych żołnierzy i przyzwoitych mieszkańców uciekło z Osady. Co naprawdę się tam wydarzyło?

- Czasem lepiej pewne historie pozostawić daleko za sobą i modlić się do wszystkich bogów, by nigdy już się nie powtórzyło. – spojrzał gdzieś w dal i jakby na chwilę się odłączył. Widziałam jego puste spojrzenie. Matka też zbyt wiele razy takie miała.

Nowe miasto - Liberia IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz