Rozdział 4

83 14 4
                                    

Zasunęłam mocniej kaptur na twarz. Żiwa poprawiła swój udając, że ogląda stoisko handlarza tuż przy nas. Straż Liberii przeszła, prawie ocierając się o nas ramieniem. Celowo to dziś wybrałyśmy się do Isowy. Od dwóch dni zbierało się coraz więcej handlarzy przy granicy Liberii. Jakieś ich wewnętrzne święto. Mogłabym się oczywiście bardziej tym zainteresować, ale nie było mi to do niczego potrzebne. Żiwa zgodziła się dziś ze mną pójść. Zresztą potrzebowałam kogoś do targania potrzebnych mi rzeczy. Planowałam w tym tłumie ubić całkiem dobre interesy. Miałam nóż i medalion, które tamtej pamiętnej nocy zwinęłam z namiotu żołnierza. Do tego czasu zdążyłam także troszkę wykraść innych przedmiotów kupcom, którzy przejeżdżali przez las. Zawsze były to małe rzeczy, których mogli nie zauważyć na pierwszy rzut oka. Na tym polegało – nigdy nie kradnij niczego znaczącego, niczego dużego, z czym może być problem podczas ucieczki. Chyba, że będzie to broń – ona zawsze była wskazana.

- Tamten ma fajne skórzane ubrania. – spojrzałam w kierunku, który pokazała Żiwa.

Faktycznie, mężczyzna wywiesił właśnie śliczne skórzane spodnie. Zauważyłam też prześliczne botki, które byłyby idealne do biegania po lesie, a przy okazji wyglądały naprawdę seksownie. Miał też kiecki, na które pewnie połasiłaby się moja partnerka zbrodni. Miała jednak zbyt mało przedmiotów, a za długą listę potrzeb. To było najgorsze – wybór, co możemy kupić teraz, a z czego zrezygnować i wciąż przeżyć.

- Chodźmy do niego. Może uda mi się zdobyć cały komplet za medalion. Za nóż dostanę sporo jedzenia. – uśmiechnęłam się już na tę myśl.

- Może coś ci zostanie zbędnego? – zapytała cicho dziewczyna.

Pełna nadziei, że mogłabym jej coś odstąpić. Przecież i tak było kradzione, więc bez różnicy, do kogo teraz należy. Ale choć byłyśmy przyjaciółkami, każda musiała radzić sobie sama. Albo umiesz ukraść to, co potrzebujesz, albo obejdziesz się bez potrzebnych przedmiotów. Nikt nikogo nie utrzymywał. Niby nic by się nie stało, gdybym ją wsparła swoimi przedmiotami, ale nie miałaby z czego mi oddać – wszak była naprawdę kiepską złodziejką i zawsze skupiała się na cudownej, drogiej biżuterii, niepotrzebnych sukniach i materiałach, które nie ogrzeją jej w zimne noce. Typowo kobiece zachcianki, jak dla mnie zbędne. Owszem, fajnie mieć coś ładnego, ale za bardzo bym się bała, że ktoś mi to ukradnie.

Zatrzymałyśmy się przy kolejnym straganie. Trzeba przyznać, Isowo było bardzo dobrze przygotowane na takie kupieckie dni. Wybudowane drewniane boksy, w których każdy sprzedawca zajmował tylko jeden boks. Ułożone na tyle swobodnie, że klienci mieli doskonały widok na sprzedawane im towary. Nawet wśród tłumów zakupy nie były nieprzyjemne. Na środku placu ustawiono małą scenę, na której grano i śpiewano. Dzieciaki biegały wokół sceny, cieszyły się i krzyczały. Bliżej murów ustawiono kolorowe wozy, bezpośrednio z których sprzedawano. To byli przejezdni handlowcy, którzy pojawiali się od święta ze swoimi towarami, a potem jechali dalej. Nie mieli pozwolenia na handel stały, więc wyznaczono dla nich miejsca bliżej murów. Ci z boksów mieszkali na stałe w Liberii, płacili za utrzymywanie swojego miejsca. Mogłam codziennie do nich przychodzić. Im nigdy się nic nie kradło – taka zasada. Z drugiej strony logicznie rzecz ujmując, skoro byli oni stale tutaj, to bardzo szybko wyszłoby na jaw, że towar im sprzedawany, faktycznie do nich należy.

Dotknęłam pierwszych spodni skórzanych, ale nie spodobała mi się faktura. Były miękkie i z pewnością bardzo lekkie i wygodne w noszeniu, ale szybko bym je zniszczyła w lesie. Potrzebowałam czegoś, co wytrzyma znacznie dłużej.

- Twój rozmiar, panienko. – uśmiechnęłam się lekko do sprzedawcy.

- Coś mocniejszego chcę.

Nowe miasto - Liberia IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz