13.

2.2K 198 194
                                    

ale yuuki, poniedziałek był dwa dni temu!
(czy w ogóle ktokolwiek zauważył)
tak, wiem, przepraszam
powinnam się chyba jakoś wytłumaczyć ale wątpię żeby kogoś obchodziło moje życie więc cieszcie się kolejnym nudnym rozdzialem czy coś

***

Pierwsze dwa dni podróży były niesamowicie ekscytujące. Dowiedziawszy się, że władca Prus został na terenie swojego państwa, aby pilnować spraw jego personifikacji pod jej nieobecność, Feliks swobodnie biegał po całym statku i wtrącał się w pracę osób zajmujących się bezpiecznym dostarczeniem Polski i Prus do Ameryki. Dokładniej mówiąc, stał i się wpatrywał, co oni takiego robili, gdyż bał się odezwać do nieznajomych ludzi. Ci udawali, że go nie widzieli, nawet kiedy zaczął do nich zagadywać.

Cóż, pływanie takim środkiem transportu nie zdarzało mu się za często. Jedynie kilka razy w życiu, więc to było dla niego za każdym razem coś cudownego. A ocean? Nigdy wcześniej osobiście na nim nie był, więc aż do teraz zazdrościł swoim pływającym rodakom. Gilbert udawał, że wcale go to nie przejmowało. W rzeczywistości z radością przypatrywał się podekscytowanemu Feliksowi. Uważał, że Polska wyglądał jeszcze bardziej niesamowicie niż zwykle, szczególnie w pełnym słońcu na tle błyszczącej wody.

Trzeciego dnia też było dość ciekawie, ale nadmiar energii zaczął opuszczać jego Feliksa.

A później to już tylko narzekał, jak bardzo mu się nudziło.

  – Iiile jeszcze? Totalnie chcę już być na miejscu...

  – Nie marudź, Feliś.

  – A tobie to co? Nie nudzi ci się, kiedy tak jakby całymi dniami tylko siedzisz i się we mnie wgapiasz?

  – Nie, jestem za zaglibisty, żebym się nudził w swoim towarzystwie. Ale jak chcesz, to mogę ci zająć trochę czasu i pomogę ci zabić nudę~.

Może prawidłowo, a może i nie, Polska wyczuł w tym podtekst. Niczego innego by się po Gilbercie nie spodziewał.

  – Generalnie to spadaj. Nie chcę.

  – Na pewno?

Feliks zauważył kątem oka, że Prusy leniwie wstał i zaczął do niego iść. Stał więc w miejscu i czekał. Po chwili poczuł pruską głowę opierającą się na jego ramieniu. Jako prawdziwy Polak powinien ją zepchnąć, ale...

Ale podświadomie wcale tego nie chciał. Położył więc dłoń na białych włosach i pogłaskał je, jakby miał do czynienia z wiernym psem. Gilbert się odsunął z niezadowoleniem. Feliks zaśmiał się z niego.

W odwecie Prusy złapał blondyna w pasie i pociągnął go do ich statkowej sypialni. Polska piszczał o pomoc, ale obsługa była widocznie do tego przygotowana i zignorowała błaganie.

*^*

W końcu, po długiej i męczącej podróży dotarli do brzegu Ameryki Północnej. Feliks myślał, że jeśli zostałby na statku choć odrobinę dłużej, to zwymiotowałby na najbliższą osobę. A najlepiej to na jakąś białowłosą personifikację wkurzającego go państwa.

W pewnym sensie Polska był zawiedziony. Spodziewał się czegoś niezwykłego, a tam co? Piasek. Chyba identyczny jak ten nad Bałtykiem. W oddali drzewa, które może trochę się różniły od tych widzianych w Europie. Przed lasem kilka dość prowizorycznych, zbudowanych prawdopodobnie na szybko i byle jak domków. Wcale nie tak bardzo inaczej niż u niego. Feliks też miał kiedyś jeden dom nad morzem. Był bardzo ładny i przytulny, a Polska z dobrego serca pozwolił się tam zatrzymać małemu jeszcze Gilbertowi. Przyszłemu zdrajcy. Mimowolnie zacisnął palce na trzymanym przedramieniu teraz już dorosłego Prusaka. Zatracił się w cichym wyzwaniu najgorszymi przekleństwami stojącego obok Gilberta i zapomniał o tym, że właśnie musiał poznać nową osobę. Nie mógł więc też aż tak się bać spotkania, o którym chwilowo nie pamiętał.

Dopiero szturchnięcie białego łokcia w delikatne żebra Polski wyrwało go z złorzeczących myśli. Mimowolnie podniósł głowę, chcąc nakrzyczeć na Prusaka. I wtedy poczuł na sobie wzrok obcego mężczyzny. Z trudem powstrzymał się od pisku i schował się za plecami Gilberta, któremu przecież przed chwilą życzył śmierci. Teraz to nieważne! Mógł sobie żyć, o ile tylko go ukryje przed tą obcą osobą.

  – Co jest, Feliś? – Białowłosy zaśmiał się nieprzyjemnie. – Czego się boisz? To jest Ameryka. Nie bój się, nie zje cię. Chyba nie mają tu kanibali. Prawda, Alfred?

  – Eee... Tak, tak. Hej, Feliks! Wiesz, słyszałem o tobie trochę. Dzięki za pomoc, wiesz, z Tadeuszem i w ogóle.

Polska wychylił się zza pleców roześmianego Gilberta. Był zdziwiony, bo wyobrażał sobie Amerykę jako nadal małego chłopca. Niespodzianka, ten już przewyższył Feliksa, który poczuł przez to lekką zazdrość.

  – N-nie boję się, Gilbercie, pff. Ja miałbym się bać?

  – Skoro nie, to wyjdź i sam porozmawiaj z nim – zaproponował Prusy. Za jego rozbawienie tą sytuacją powinien dostać co najmniej dwa uderzenia w tę pustą głowę. Jednak nie wypadało przy obcych. Tak, to tylko dlatego Polak wciąż nie odważył się podnieść ręki na albinosa.

  – Nie.

Alfred chwilę stał tam zdezorientowany dziwną sytuacją. W życiu by się nie spodziewał, że personifikacja kraju, który w jakiś sposób podziwiał przez działania jego rodaków, będzie się tak zachowywać. Spodziewał się kogoś zdecydowanie odważniejszego i... na pewno nie tak niskiego.

Jako że Feliks wolał się przekomarzać z Gilbertem niż spojrzeć na Amerykę, Alfred sam postanowił coś zrobić. Ominął Prusy i z uśmiechem stanął przed Polską. Mimo wszystko, chciał się z nim zaprzyjaźnić. Przydałyby mu się dobre stosunki z każdym państwem. Nawet tym powoli umierającym.

Wyciągnął więc rękę do blondyna. Feliks automatycznie złapał wystawioną dłoń z całej siły. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to nie wróg. Zluźnił uścisk i zaczął cicho przepraszać. Powtórzył słowo „totalnie“ mniej więcej dwadzieścia razy.

  – Uroczy jesteś – stwierdził Ameryka po zakończonych prośbach o wybaczenie na widok delikatnie zarumienionego Polski.

  – Wiem – wyrwało się Feliksowi, po czym znowu odwrócił głowę.

  – Poczekaj, aż go poznasz bliżej – mruknął Gilbert.

Nie trzeba było specjalnych umiejętności odczytywania emocji, żeby zauważyć, ile zazdrości kryło się w głosie Prus. Alfred pokiwał ze zrozumieniem.

  – A wy to jesteście razem? – spytał, widocznie nie pamiętając o lekcjach Arthura o kulturze i jakimkolwiek takcie.

  – Chciałbym – westchnął teatralnie Gilbert. Otoczył ramieniem Feliksa i przyciągnął go do siebie. Ten już nawet nie próbował się wyrywać, wiedząc, że to nic nie da. Wyglądali przy tym tak naturalnie, że miało się wrażenie, jakby byli dobrze dobranym małżeństwem od co najmniej kilku lat.

Polska poczuł, że mimo jego woli na twarz wypłynął mu uśmiech.

  – Chciałbyś – potwierdził.

  – Ale Feliks jest chłopcem, prawda? – spytał dla upewnienia się Alfred. – Więc czemu...?

  – Nie jestem pewny, nie miałem jeszcze okazji osobiście się przekona— – wypowiedź Prus została przerwana przez pewnien polski but, który znalazł sobie wygodne oparcie pod kolanem Gilberta. Kopiąc je, dokładniej mówiąc. Taki mały szczegół.

  – Jestem – warknął Feliks. – Możemy już stąd iść?

Ameryka postanowił zignorować akt agresji i z nieco wymuszonym uśmiechem poprowadził milczących już chłopaków przed siebie. Miał z nimi iść do najbliższej wsi, aby tam omówić jego sytuację.

***

jako że 13 rozdział i to bardzo szczęśliwa liczba to sobie zareklamuje że w piątek wstawiam książkę spamano bo moje słodkie dzieci nie dostały tu wystarczająco miłości okej

itaknikogotonieobchodzi
aletakdlazasadyok

Drugie rozbieranie Polski.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz