Historia #1: Londyn

214 7 6
                                    


Pobudka o 4 rano. Tata zajrzał do mojego pokoju

- Nie pożegnałaś się z M.

Spojrzałam na niego zaspanym, ale przerażonym wzrokiem. Matko kochana, no bo nie dość, że zgubiłam kartę wstępu do muzeów wartą grube pieniądze w funtach (która bynajmniej nie była moja, tylko siostry M.), to jeszcze nie pożegnałam się z samą M. Po prostu - poszłam spać zaaferowana wylotem z samego rana i tym, czy moja walizka go w ogóle przetrwa.

- To ona nie wstaje razem z nami? Przecież ma na rano do pracy... - odparłam, mając nadzieję że mnie to jeszcze uratuje. Było mi głupio. Znowu.

- Nie, wstaje dopiero po naszym wyjściu. - Tata wyszedł, rzucając krótkie spojrzenie w moim kierunku. Czy był zły? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Rzuciłam pod nosem krótkie "szlag", które wyrażało w tamtym momencie wszystkie uczucia, które mną targały. No bo nie dość, że karta, to jeszcze się nie pożegnałam, mogłam nie wyrobić się na samolot i jeszcze miałam głupią miesiączkę. No jak na złość.

Napisałam list do M. Krótki, pożegnalny i z dużą ilością "przepraszam" w treści. Może się nie obraziła? Nie wiem, nie rozmawiałam z nią od tamtego momentu...

Potem szybko - nawet się nie malowałam. Darowałam sobie szarpanie się z zapinaniem wyładowaną po brzegi walizką. Przez małą szparę dopchałam do niej tylko piżamę, ręcznik i szczoteczkę do zębów.

- Wiesz co tato? - mruknęłam stojąc nad moim dobytkiem - Mam nadzieję, że się nie rozpadnie. Bo wygląda tak, jakby chciała...

Zaśmiał się tylko i poszedł do samochodu.

No dobra, to teraz tylko zostało wtaszczyć te bardzodużokilogramów po wąskich schodach. Buty na obcasie i sweter podszyty futerkiem wcale w tym nie pomagały. I naderwana rączka w walizce też nie. Chrzaniłam się z tym, tracąc równowagę, chyba z pięć minut. Ale wciągnęłam to bydlę na sam szczyt schodów. I nawet udało mi się ją zapakować do samochodu. Z natury wredna jestem, więc rzuciłam tacie krótkie "dzięki za pomoc" i zajęłam miejsce obok kierowcy. To była jakaś kara za grzechy? Na szczęście nie skomentował.

Dojechaliśmy na lotnisko - bez żadnych przeszkód, sporo przed czasem. Wyciągnęłam walizkę z tylnego siedzenia. Lekki stukot toczącego się po ulicy kółka od walizki wyrwał mnie z zamyśleń.

- Chyba Ci się coś urwało - tata zaśmiał się, ściskając mnie.

- Nic ważnego, tak myślę... mam jeszcze siedem kółek, bez jednego też pojadę - odparłam, uśmiechając się. Ruszyłam w kierunku odpraw.

Cała procedura poszła świetnie! Dojechałam do taśmy, na której ulokowałam bagaż, z uśmiechem na ustach.

- Mogłaby pani przekręcić walizkę na bok rączką do góry? - spytał mnie piękną angielszczyzną całkiem przystojny chłopaczek, siedzący za komputerem.

- Tak, już - uśmiechnęłam się. Podparłam kolanem otwarty plecak, z którego chwilę wcześniej wyciągałam swój dowód i kartę pokładową. Chwyciłam za rączkę walizki i, stojąc na jednej nodze, odwróciłam ją. Szybko spojrzałam jeszcze na licznik wagi - 24,5kg. Ciężka bestia.

I właśnie wtedy stało się coś, czego wcale nie chciałam. Z jednej strony wszystkie trzy kółka potoczyły się po taśmie i posadzce. Chwilę obserwowałam trasę jednego. Machnęłam nerwowo ręką. Chłopak spojrzał się na mnie, ja na niego i powiedziałam najgorszą rzecz, jaką w tej chwili mogłam powiedzieć. Albo najgłupszą. Niepotrzebne skreślić.

EcholokacjaWhere stories live. Discover now