Historia #3: W poszukiwaniu Palmy

55 5 0
                                    


Któregoś pięknego razu przypadkiem wkopałam swoje koleżanki ze szkoły w zrobienie postaci w temacie „Bohaterowie leśmianowskich światów". Niby nic groźnego, ot, całkiem zabawna i krótka historia, gdy to chciałyśmy z Karolinami przeforsować temat dyplomowy, który nie przypadł nam do gustu (Wybory Miss i Mistera galaktyki - kto w ogóle wpadł na tak beznadziejny temat prac dyplomowych w szkole artystycznej?), na taki, który uważałyśmy za genialny (Postapokalipsa, carska Rosja, cokolwiek!). Szkoda, że wypalił tylko częściowo. Wracając jednak do rozmowy z Panią Dyrektor, niewiele myśląc, gdzieś w połowie konwersacji, odkopałam w głowie temat jednej z lekcji z podręcznika od polskiego w liceum i rzuciłam go dla przykładu w eter. Temat się spodobał, dostałyśmy zarządzenie zrobienia postaci - ale nie na dyplom, tylko na zajęcia w szkole. A ja zostałam chodzącą legendą, z tym że zamiast wielbić, to wszyscy chcieli mnie zabić. Tak było w grudniu i przez cały okres przygotowawczy, gdy mieliśmy nadzieję, że grono pedagogiczne jednak zapomni o temacie. W głębi serca, to się cieszyłam i pękałam z dumy. Postanowiłam zrobić „Zmierzchuna" - bohatera jednego z wierszy Leśmiana. Zrobiłam projekt, po konsultacji z nauczycielką ulepiłam mu piękne kurze łapki i odlałam je z lateksu. Zapomniałam jednak kupić piór, które miały zdobić włosy mojego modela.

Przed spotkaniem z Karolinami na warszawskiej „patelni" (bo miałam jeszcze chwilę), postanowiłam zakupić wyżej wspomniane pióra w jakiejś najbliższej kwiaciarni, bo szczerze mówiąc nie miałam pomysłu, gdzie mogę granatowe pierze dostać. Zasięgnęłam rad Mamy Karoliny (chodziłam do szkoły z dwoma Karolinami - starszą, którą do dziś nazywam Mamą Karoliną, bo ma cudną córkę oraz młodszą - ale nie ode mnie, zwaną przeze mnie Karolcią). Dostałam specjalne wytyczne - z Patelni miałam się dostać na Aleje Jerozolimskie, a kwiaciarnia będzie gdzieś w okolicach stojącej tam palmy. Podreptałam więc we wskazanym kierunku ciągnąc za sobą walizkę i przywiązany do niej manekin.

Szłam, szłam i szłam, tak już dobre 10 minut szłam, a palmy ani widu, ani słychu. Zrobiło mi się gorąco. Wiosna była bardzo cieplutka tego roku. I tak idąc zaszłam do sklepu typu Żabka, w celu zakupienia sobie loda i wody - dla ochłody, bo zdążyłam się już spocić i zmęczyć. Ponarzekałam chwilę z panią przy kasie na warunki pogodowe i wszechobecne korki i postanowiłam spytać, czy nie wie, gdzie w okolicy znajdę najbliższą kwiaciarnię. No bo w sumie, to zaczęłam już wątpić.

-Najbliższa to gdzieś na Alejach Jerozolimskich jest, tam musi Pani iść - zbystrzałam. Przez głowę przemknęło mi standardowe pytanie „to gdzie ja KURWA jestem?". Zamaskowałam minę zdziwienia i żeby nie dać po sobie poznać, że znowu pomyliłam kierunki, spytałam panią:

-To w kierunku palmy, tak?- cóż, miałam walizkę, mogłam być turystką!

-Tak! - potwierdziła. Podziękowałam grzecznie, wyszłam ze sklepu i odebrałam dzwoniący telefon.

-No Olcia, gdzie jesteś? Bo my już na patelni! - usłyszałam radosny głos Mamy Karoliny.

-Karola, nie mam pojęcia. Czekaj - rozejrzałam się nerwowo po okolicy idąc i ciągnąc swojego trupa na walizce w stronę, z której przyszłam. Dostrzegłam nazwę ulicy - Na Marszałkowskiej - odparłam - Już do Was idę, będę za kilka minut

I wtedy mnie olśniło. Wyszłam nie tym przejściem, co trzeba. Poszłam nie w tę stronę, co trzeba. Piór nie znalazłam, a szukać dalej nie było już czasu. Głupia ja. Ale drogę powrotną chociaż znalazłam. I swoje przyjaciółki też. I jak zwykle się ze mnie śmiały...

EcholokacjaWhere stories live. Discover now