Historia #13: Jedziemy jakoś inaczej

48 2 0
                                    


Ja, kobieta niewyrobiona i nieogarnięta, po przespaniu 2 godzin i wstaniu o 3:00 rano, udałam się na autobus do Warszawy. Tym razem moim celem był kurs perukarski, na który uczęszczałam od jakiegoś czasu. Byłam szczęśliwa, że udało mi się wyrobić z częścią zadaną do domu (okazało się, ze jednak za mało zrobiłam, więc dostałam solidny opierdol).

Wysiadłam jak zwykle, pod Pałacem Kultury, gdzie spotkałam się z niezawodną Karolcią. Doczłapałyśmy się na kawę i śniadanie do otwartego w centrum Nero, a następnie na przystanek autobusowy, skąd miałyśmy dojechać w miejsce kursu. Jeden autobus zdążył nam uciec, ale miałyśmy jeszcze dwie opcje, więc chwilę później ulokowałyśmy nasze zacne pośladki na siedzeniach pojazdu o numerze 522.

-Ola, coś jest nie tak. Jesteśmy koło wytwórni, a tu nas być nie powinno - mrunęła Karola uważnie obserwując widoki za oknem.
-No co ty chrzanisz Karola, przecież tablica informuje, że jesteśmy już niedaleko. - Spojrzałam na rozpiskę przystanków.
-Żadne niedaleko, jedziemy jakoś inaczej... - Karolina z przerażeniem i dezorientacją wypisanymi na twarzy spojrzała na mnie. - O chuj chodzi?
Jakaś babeczka podeszła do kierowcy. Przysłuchiwałam się jej rozmowie.
-Przepraszam, a my w ogóle dojedziemy na Wilanów? - zapytała.
-Nie wiem, chyba tak, na Wilanów... Tak, dojedziemy - odpowiedział kierowca. Spojrzałysmy z Karolą na siebie.
-Olka, weź się spytaj, czy my dojedziemy na ten nasz przystanek.
-Ej no, czemu ja? - protestowałam. - Ja nawet nie wiem, gdzie my jesteśmy, a co dopiero mam pytać. A poza tym, to ja mam naciągnięte ścięgno i mnie noga boli, nie będę chodzić - Fuknęłam niczym rozjuszona kotka.
Karolina ruszyła pośladki i po gorącej rozmowie z kierowcą okazało się, że nie dojedziemy w wybrane miejsce i musimy wysiąść. Pan jechał inną drogą, ponieważ cała ulica standardowej trasy była zamknięta z powodu maratonu. Zachciało się ludziom biegać... Wysiadłyśmy na najbliższym przystanku.
-Kowalski, opcje - rzuciłam Karolinie patrząc na ekran telefonu, jakby miał mi zaraz podać rozwiązanie naszego problemu.
-Taksówka?
-Nie stać mnie na taksówkę po Warszawie, nie pogięło mnie tak jeszcze - odparłam czując jak na samą myśl o marszu noga mi puchnie w usztywniaczu.
-Dawaj dzipiesa i dzwoń, że się spóźnimy, bo autobusy mają trasy zmienione i ja nie wiem, jak tam dojechać.
Skoro Karola rozmawiała z kierowcą, ja musiałam wykonać telefon do lwa. Odpaliłam też dżipiesa, który wskazał, ze do przejścia mamy 2 kilometry. Niby normalnie pikuś, lubię spacerować, ale nie wtedy, gdy ból nogi rozrywa od stopy aż po biodro, bo w zeszłym tygodniu naciągnęłam ścięgno.
Dotarłyśmy do maratończyków.
-Biegnij, biegnij bo nie zdążysz - mruknęłam nieco za głośno, obserwując jak jeden z biegaczy już miał ewidentne 'wyjście z progu' i wyglądał jakby miał zejść na nagły atak serca - Karolina! Widzę TEN most! To już blisko! - ucieszyłam się.
O jak bardzo się pomyliłam. To nie był TEN most. TEN most znajdował się dalej. Ale o tym jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy i poszłyśmy 'na skróty'. Złe, przerażone na samą myśl o czekającym nas opierdzielu, człapałyśmy dalej. Mnie jak zwykle zachciało się siusiu oraz złapała mnie tak zwana "sraczka nerwówka", bo jakże inaczej, Karolina była zakatarzona, moja noga już bardzo odmawiała posłuszeństwa pulsując niemiłosiernie. Rzucałyśmy przekleństwami na prawo i lewo nie szczędząc sobie i przechodniom. A ja musiałam czymś zająć myśli, więc gadałam nakręcona jak katarynka.
-Laska, nam na to wszystko to brakuje, żebym jeszcze okresu dostała. Dajcie mi balkonik! Nie dojdę. A Jak dalej będziemy szły przez te trawę, to jeszcze pewnie w coś wdepnę. Co za busz... - Rozejrzałam się po terenie. - Jak można mieć tak zarośnięte balkony? W innych okolicznościach pewnie nawet by mi się to podobało, ale chwilowo myślę tylko o tym, że ciemnica w domu to nie jest najlepszy pomysł... - Rozejrzałam się ponownie. - Patrz jaką sobie bezdomni w śmietniku osłonę przed wiatrem zrobili, pomysłowo! O, kasztanek! - Krzyknęłam. - Ty się Karola nie zatrzymuj, bo mi się pęcherz do wstrząsów przyzwyczaił! - warknęłam w kierunku przyjaciółki widząc, jak ta się zatrzymała i zgięła w pół ze śmiechu.
Dotarłyśmy spóźnione 30 minut. Na przywitanie dostałyśmy po herbacie i kieliszku greckiej wódki od naszej nauczycielki (tej kobiecie się nie odmawia, bo strach). A potem dodatkowo solidny opierdziel. Podwójny.
W drodze powrotnej okazało się, że: zapomniałam Kindla, rozładował mi się telefon, a w Radexie nie było kontaktów, do których można by było podłączyć sprzęt, rozwaliły mi się słuchawki i nie miałam jak posłuchać muzyki. Świetnie. Przede mną trzy godziny trasy...

EcholokacjaWhere stories live. Discover now