Historia #6: Naleśnik

44 3 0
                                    

Przed dyplomem miałam bardzo dużo pracy. W związku z tym, spędzałam kilka nocy w hostelu na Chmielnej, żeby mieć w miarę blisko do szkoły i żeby cena nie przerosła moich możliwości, jak zwykle. Hostel był przyjemny, bardzo żywy, kolorowy. Niestety. Jedynym dostępnym łóżkiem było to na piętrze, zaraz obok okna i drzwi. Straszna sprawa, zwłaszcza jak się lata w nocy na siku i ma się lęk wysokości.

Tym razem dostałam łóżko w 5-osobowym pokoju żeńskim. Poza mną były jeszcze Chinki, które mówiły po angielsku, Niemka oraz Hiszpanka. Zamknęłam swoje rzeczy w szafce i żeby nie przeszkadzać współlokatorkom przeniosłam się z robotą do ogólnodostępnego "pokoju wspólnego" znajdującego się obok pokoju gier na parterze budynku.

Po oględzinach i wyborze najlepszej miejscówki blisko kontaktu, usadowiłam się na wielkiej, skórzanej kanapie. Włączyłam laptop, włożyłam słuchawki, włączyłam Depeche Mode, żeby zagłuszyć odgłosy imprez z pobliskich klubów na Chmielnej. Otworzyłam reklamówkę z plasteliną, a czarną, plastikową rękę manekina położyłam na kolanach i zaczęłam rzeźbić na niej węże, które docelowo miały oplatać w tym kształcie dłoń modelki.

W tak zwanym międzyczasie byłam z 5 razy zaczepiana przez ludzi, którzy pytali:

-co robię?

-po co to robię?

-dlaczego mam rękę na kolanach (a w ogóle to skąd ją wzięłam)?

Co godzinę jakiś Hiszpan przychodził sprawdzać jak mi idzie, a kolejny w tym dniu energetyk dawno się skończył. Położyłam się spać grubo po 3.

Rano, pełna energii (mhm, powodzenia), z ręką manekina przewieszoną przez ramię oraz z bagażami - pognałam na przystanek autobusowy, żeby dotrzeć na 9:00 do sali rzeźbiarskiej. No i przyjechał mój pojazd, jak mi się zdawało -kierunek Chomiczówka. Kupiłam bilet w autobusowym automacie i przytulając rękę i kupionego wcześniej naleśnika z nutellą oraz reklamówkę z plasteliną i torbą pełną różnych, dziwnych rzeczy, usiadłam na miejscu "dla grubych". Autobus dziarsko skręcił.

Nie tu gdzie trzeba.

Nie zdążyłam wysiąść.

W panice i nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na trasę z myślą "cholera jasna, znowu ją zmienili? Gdzie to mnie wywiezie?".

Okazało się, że nie tak daleko, bo kolejnym przystankiem była "Muranowska", więc ulica, którą całkiem dobrze znałam (czytaj: szłam nią 3 razy i wiedziałam, w którą stronę mam skręcić). Przeszedł mi atak paniki. Za to gdy stałam w drzwiach potrącił mnie jakiś facet. Zrzucił z ręki manekina mojego węża i nadepnął na niego miażdżąc mu ogon, część ciała i misternie rzeźbioną przeze mnie przez pół nocy skórę. Facet zostawił na wężu czarny odcisk buta zmieniając jego ciało z kształtu obłego w kształt naleśnika. Szybko podniosłam biedaka z ziemi i w ostatniej chwili wyskoczyłam z autobusu.

Klęłam.

Stojąc na przystanku klęłam siarczyście powstrzymując się od rozpłakania. Byłam głodna (naleśnik dalej tkwił w pudełeczku, a drugi w mojej dłoni - ten wężowy), zmęczona, potrzebowałam kawy i w dodatku jakiś facet rozwalił moją półtoragodzinną pracę.

Świetnie.

I jeszcze musiałam się doczłapać na tramwaj albo autobus 116 zamiast 180 (którym radośnie jechałam wcześniej). Podreptałam obładowana i zrozpaczona na tramwaj i dojechałam do szkoły. Tam naprawiłam węża inwalidę darując sobie już misterne zdobienia na skórze, a potem odlałam. Opowiadałam też zgromadzonym dlaczego wąż wygląda jak płaszczka płacząc nad jego losem

-Ej, Ola, bo mamy zasadnicze pytanie - zaczęła Klara, moja przyjaciółka z młodszego rocznika. Pan Jarek ochoczo potrząsnął głową jakby wiedząc, o co dziewczyna chciała zapytać, a Karolcia równie intensywnie wpatrywała się w moją osobę.

-Czy ten facet jeszcze żyje? - padło pytanie i spotkało się ze śmiechem naszej czwórki. O to samo spytała Karolina, która dołączyła do nas parę godzin później i dodatkowe kilka osób, które usłyszały historię. Naprawdę jestem aż taka groźna?

EcholokacjaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora