trzy

4.9K 357 3
                                    

Następnego dnia rano budzę się o wschodzie słońca. Początkowo jestem cholernie zirytowana własną sklerozą. Jak mogłam wieczorem zapomnieć zasłonić okna? Po chwili jednak, gdy dociera do mnie moje aktualne położenie, zrywam się do pozycji siedzącej. Mój łokieć z impetem zderza się z żelaznym podłokietnikiem. Wydaję z siebie cichy syk i obejmuję bolące miejsce dłonią, próbując rozmasować nieprzyjemne uczucie. Moje oczy są jeszcze na wpół zamknięte, kiedy obserwuję nimi swoje otoczenie. Moje ręce opadają na drewniane szczeble obok ud. Lewą ręką odszukuję swoją walizkę, nawet nie patrząc w tamtą stronę. Kiedy jej nie wyczuwam, patrzę w miejsce gdzie powinna się znajdować. Powinna, a jej nie ma. Wstaję zbyt szybko, przez co moje nogi przechodzi dreszcz i muszę przytrzymać się oparcia, aby nie upaść. Przeszukuję okolice miejsca, w którym spałam, aby sprawdzić czy po prostu nie spadła, jednak nie mam co liczyć na szczęście. Ktoś musiał mi ją ukraść, kiedy spałam. Ale kto normalny włóczy się po mieście w środku nocy?

Wzdycham płaczliwie i naciągam na ramiona plecak, po czym ruszam przed siebie. Muszę coś zjeść. Mój żołądek bardzo głośno domaga się czegokolwiek, czym mógłby się wypełnić, chociaż w niewielkiej części. Wczorajszego dnia byłam zbyt przejęta, aby cokolwiek przełknąć. Gdy wchodzę do miasta, jestem rozczarowana tym, że wszystkie knajpki otwierają dopiero o ósmej. Nienawidzę tego cholernego miejsca.

***

-Poproszę jajka z bekonem i gorącą herbatę.- Mówię, siedząc na jednym z wysokich krzeseł przy barze. Niski, otyły mężczyzna o gburowatym wyrazie twarzy przyjmuje moje zamówienie i odchodzi parę kroków, aby obsłużyć kolejnego klienta. Dzwonek, umieszczony nad drzwiami co rusz informuje o nowych przybyłych. Dźwięk zaczyna mnie powoli irytować, więc z niecierpliwością oczekuję swojego zamówienia. Moje palce wybijają szybki rytm na śliskim blacie. Kiedy myślę już, że dłużej nie wytrzymam z głodu i zdenerwowania, pracownik stawia mi przed nosem parujące danie. Uśmiecham się lekko i chwytam widelec. Moja łapczywość powoduje, że parzę sobie język i podniebienie.

-To samo co koleżanka, poproszę.- Słyszę, więc zerkam na lewo. Krzesło obok mnie zajął wysoki blondyn, a ja, zbyt pochłonięta jedzeniem, kompletnie nie zwróciłam na niego uwagi.

-Od kiedy jesteśmy na ty?- Pytam, marszcząc brwi. Chłopak śmieje się krótko, ale nie odwraca się w moją stronę. Nawet na mnie nie patrzy.

-Musiałaś być bardzo głodna.- Zmienia temat. Upuszczam widelec na talerz, co powoduje nieprzyjemny odgłos. Widzę, że jego usta wykrzywiają się.

-Jakoś nagle straciłam apetyt.- Zeskakuję z siedzenia i zakładam plecak.

-Nie żartuj, siadaj tu i dokończ śniadanie. Przepraszam.- W końcu zaszczyca mnie swoim znudzonym spojrzeniem. Jego błękitne oczy skanują moją twarz, a kolczyk w wardze połyskuje dzięki promieniom słońca, nie wiem jak cudem przedostającym się przez brudne okna kawiarni. Wzdycham cicho i wracam na poprzednie miejsce. Nieznajomy opiera przedramiona o blat i łączy dłonie, garbiąc się przy tym lekko.

-Długo czekałaś?- Odzywa się, kiedy naczynie przede mną jest niemal puste. Kręcę przecząco głową, gdzieś w głębi mając nadzieję, że będzie cierpiał z głodu równie długo jak ja.

-Jestem Luke.- Mówi w końcu. Płacę za jedzenie i przerzucam ramię plecaczka na jedno ramię.

-Przykro mi, nie uznaję znajomości z baru.- Wycieram usta ręką i wychodzę, nie oglądając się za siebie.

lifesaver ✔ || l.h.Where stories live. Discover now