siedem

4.1K 317 7
                                    

Pomimo widocznego sprzeciwu Bethany, Luke ostatecznie przyjął mnie do swojego domu. Nie jestem zachwycona tym, że przebywam tutaj, pod nieustającym ostrzałem wrednych spojrzeń dziewczyny, jednak lepsze to, niż nic. Obiecałam im, że postaram się jak najszybciej znaleźć pracę i jak najczęściej usuwać im się z drogi.

Następnego dnia, kiedy Bethany od dwóch godzin siedzi w pracy i marnuje swój czas nad papierami, moje oczy otwierają się. Para przeznaczyła mi niewielki pokoik na poddaszu, mam nawet własną łazienkę. Wydaje mi się, że to brunetka wybrała mi ten pokój, aby widywać mnie tak rzadko, jak to tylko jest możliwe. No przepraszam, ale moje grube ciało musi czasem posilić się odrobinką tłuszczyku z naleśników blondyna, który właśnie teraz stoi przy kuchence, a pojedyncze, płaskie placki ciasta latają mu nad głową.

-Tak właściwie, to jak masz na imię?- Nawet nie patrzy w moim kierunku. Upijam łyk soku pomarańczowego i odpowiadam.

-Rosalie.

-A więc, Rose, masz ochotę wybrać się dzisiaj na zakupy?- Podkłada mi pod nos pachnące naleśniki, a moje oczy bezwiednie kierują się w stronę talerza. Matko, jestem tak strasznie głodna.

-Nie mów do mnie Rose.- Besztam go z buzią pełną ciasta, bitej śmietany i dżemu. Chłopak parska śmiechem i siada obok mnie, opierając się lewym łokciem o blat. Przypomina mi się sytuacja z baru, gdzie również odpowiadałam mu dość niegrzecznie i bez kultury.

-Dlaczego? Jest krótsze niż Rosalie. Poza tym, Rose bardziej do ciebie pasuje.

-Gdyby moja mama sądziła, że bardziej pasuje mi Rose, nazwałaby mnie Rose, a nie Rosalie.- Tłumaczę mu, patrząc w dłonie, które wycieram w ręcznik papierowy.

-Właśnie, co z twoją mamą? Rodziną? Nie masz kogoś, z kim mogłabyś zamieszkać?- O nie. Nienawidzę, gdy ktoś zasypuje mnie pytania o moją cholerną rodzinę.

-Nie chcesz mnie tu już?- Drażnię się z nim. Wydaje mi się, że rozmowę ze mną traktuje jak dobrą rozrywkę, ponieważ uśmiech nie schodzi z jego anielskiej twarzy. Nie, stop. Okropnej twarzy.

-Niczego takiego nie powiedziałem.- Broni się, unosząc dłonie ku górze.

-Powiesz mi?- Dopytuje, kiedy nie odpowiadam zbyt długo. Zanoszę talerz do zlewu i zaczynam myć wszystko, co się w nim znajduje.

-Mama zmarła kilka lat temu. Dziadkowie są nie wiem gdzie, jeśli jeszcze żyją.- W pomieszczeniu zapada ciężka cisza. Powietrze staje się tak gęste, że można je kroić. Nie wiem czemu, od razu przypomina się odcinek Scooby Doo, w którym mój ukochany piesek wycinał mgłę i jadł ją. Uśmiecham się pod nosem i cieszę się, że wciąż stoję tyłem do Luke'a. Mógłby pomyśleć, że jestem walnięta, śmiejąc się z tego, co powiedziałam parę minut temu.

-Przykro mi.- Nienawidzę tych słów. Tylko ja mam prawo do użalania się na sobą.

-Mówiłeś coś o zakupach.- Zmieniam temat i łączę nasze spojrzenia. Staram się zignorować te współczujące błyski w błękitnych tęczówkach towarzysza.

-Ach, tak. Chciałem pójść z tobą do galerii handlowej, żebyś kupiła sobie trochę ubrań. Bethany nie jest zadowolona z tego, że ktoś nosi jej rzeczy.

-Wiem, jest strasznie chuda. Zapomniałam ją przeprosić za rozciągnięcie jej "ulubionej piżamy".- Słowa uciekają z moim ust, zanim zdążam się nad nimi zastanowić. Luke marszczy brwi i chwilę mi się przygląda.

-Słyszałaś naszą rozmowę?

-Nie całą.

-Tak poza tym, to nie powiedziałem, że je rozciągasz. Po prostu jest bardzo wrażliwa na punkcie własności.

-Nie powiedziałeś, ale pomyślałeś.

-Nie kłóć się ze mną, dziecko.

lifesaver ✔ || l.h.Where stories live. Discover now