IX

1.8K 262 95
                                    

 Yuta szedł bardzo, jak na siebie, energicznym krokiem w stronę wyjścia ze szkoły

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

 Yuta szedł bardzo, jak na siebie, energicznym krokiem w stronę wyjścia ze szkoły. Z krwawiącym sercem musiał odpuścić sobie dzisiejsze siedzenie w bibliotece po lekcjach, bo najzwyczajniej w świecie bał się o swoje marne życie, a chciał jednak przynajmniej dożyć do sprawdzianu z matematyki w przyszłym tygodniu. Chociaż z drugiej strony Sicheng mówił, że nie ma najmniejszego zamiaru przychodzić, to i tak Yuta miał jakieś niemiłe przeczucia, iż chłopak może to postanowienie zmienić. Wolał nie ryzykować.

Był coraz bliżej bramy i skupiony całkowicie na własnych myślach, nie zauważył, że niebezpiecznie kieruje się prosto na niskiego chłopaka o czarnych włosach i okrągłych okularach.

Nagle zderzenie.

Yuta potoczył się jak pijany do tyłu i w końcu obił sobie nieco tyłek, upadając na ziemię. Z nieznajomym było już nieco lepiej, jednak również ucierpiał, gdyż wszystkie papiery jakie trzymał w rękach przykryły trawę dookoła nich.

— Patrz jak leziesz! — wykrzyknął Japończyk rozgniewany, próbując się podnieść, by sprawdzić czy na jego ubraniu nie ma zielonych śladów. Ciężko byłoby to sprać.

Chłopak tymczasem zbierał już pospiesznie kartki i słysząc głos Yuty, poprawił zsunięte na czubek nosa okulary środkowym palcem. Popatrzył przelotnie na jego rozciągnięte nieco ubranie i jeden kącik ust powędrował ku górze.

— Chciałbym zaznaczyć, iż to ty we mnie wszedłeś, Nakamoto Yuta — powiedział tonem znawcy. — Jakkolwiek to brzmi.

Japończyk prychnął i już miał wyminąć cały ten bajzel, żeby wreszcie móc iść prosto do domu, kiedy stanął w bezruchu i zastanowił chwilę. Zobaczył tego bachora pierwszy raz w życiu, nawet nie miał zielonego pojęcia czy w ogóle chodzi do tej samej szkoły co on, ale mimo wszystko skądś wie jak się nazywa. Zmarszczył brwi, westchnął i nieśmiało zaczął pomagać nieznajomemu zbierać papiery, co od razu zostało zauważone.

— Już nie jesteś zdenerwowany? — spytał chłopak, patrząc na Yutę zza okularów, które znów były niebezpiecznie na czubku nosa. Za duże je ma czy co?

Japończyk nie odpowiedział, nawet nie spojrzał w jego stronę, tylko w ciszy dalej wykonywał swoje małe zadanie.

— No dobrze — skwitował nieznajomy, przestając na chwilę. — Nie ciekawi cię nic?

Kolejne pytanie tym razem podziałało. Yuta wreszcie podniósł wzrok i mierzyli się przez chwilę — on ciskając błyskawice z oczu, zaś drugi uśmiechając się z rozbawieniem.

— Powiedziałbym, że wiele rzeczy — odparł chłodno.

— Na przykład skąd wiem kim jesteś — sprostował nieznajomy. Ciszę zrozumiał jako pozwolenie na kontynuowanie. — Nazywam się Lee. Mark Lee. I wiem wszystko o wszystkich.

Yuta stwierdził, że to przedstawienie nie rozjaśniło jego umysłu, a wręcz przeciwnie — miał coraz więcej pytań, na których przynajmniej połowę zapewne odpowiedzi nie dostanie. Usiadł na trawie wygodniej, bo miał przeczucie, iż to przypadkowe spotkanie nie dobiegnie końca tak szybko, jakby sobie tego życzył i wbił pytające spojrzenie w Marka, przechylając głowę nieco w bok.

Zaś Mark uczynił to samo, jednak w tej konwersacji to on czuł się bardziej pewnie, przez co na jego twarzy przez cały czas widniał szeroki uśmiech.

— Ogólnie — zaczął, omiatając wzrokiem najbliższe otoczenie — nie powinienem tego mówić, bo to naprawdę ściśle tajne. Totalnie nikt o tym nie wie, ziom.

„Ziom?"

— Nikomu nie powiem... ziom — odparł Yuta, nieco zdezorientowany przez bezpośredniość osoby, którą zna zaledwie parę sekund. Nawet nie wiedział czy naprawdę zna, bo to „Lee. Mark Lee." nadal kompletnie nic mu nie mówiło.

— Youngho hyung mnie zabije, jeśli to wycieknie — mruknął Mark, ostrzegawczo machając wyciągniętym palcem wskazującym przed twarzą Japończyka. — Ale jak wspomniałem wcześniej — zniżył głos do szeptu — jestem najbardziej doinformowaną osobą w tej szkole.

Yuta zamrugał kilkakrotnie i odwrócił głowę. Czasami słyszał, jak Dongyoung kilka razy opowiadał o niejakim Youngho, który bardzo mu pomaga w ogarnięciu roboty w samorządzie i szkoda, że on też jest w ostatniej klasie, bo byłby idealnym przewodniczącym za niego, ale... Spojrzał znów na oczekującego jakiejkolwiek odpowiedzi Marka. Co on ma z nim wspólnego? I o co mu chodzi o tym doinformowaniu? Gdyby Yucie się chciało to i on mógłby taki być, bo w tym budynku szkolnym każdy zna każdego.

— Znasz Youngho? — spytał wreszcie, na co chłopak pokiwał energicznie głową.

— Jest moim szefem — powiedział zupełnie, jakby było to coś normalnego, a w uszach Japończyka nie za bardzo tak to brzmiało. Czy właśnie ma spotkanie z członkiem jakiegoś szkolnego gangu? W sumie nie zdziwiłby się. Skoro istnieje wielka czwórka to czemu nie jakaś inna szajka.

dobry wieczór, mam nadzieję, że was nie zanudzam :(

❝bookworm❞ [1]Where stories live. Discover now