XIII

1.8K 240 108
                                    

 Weekend minął i Yuta, spragniony widoku i zapachu jego małego szkolnego azylu, jak tylko wszedł do budynku, od razu popędził w stronę biblioteki

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

 Weekend minął i Yuta, spragniony widoku i zapachu jego małego szkolnego azylu, jak tylko wszedł do budynku, od razu popędził w stronę biblioteki. Oczywiście nie zapomniał o wściekłym, czarnym psie, który mógłby już tam na niego czekać. Tłumaczył sobie, że jest poniedziałek, do lekcji jeszcze dużo czasu, więc tam na pewno nikogo nie będzie.

Gdy dotarł do upragnionego celu, zajrzał przez szyby i z ogromną ulgą stwierdził, że jest całkowicie pusta. Bibliotekarka kiedyś dała mu swój jeden zapasowy klucz w zamian za pomoc i duży wkład czasowy, dlatego teraz z szerokim uśmiechem i radosnym nastawieniem do świata, otwierał drzwi, podrygując przy tym do słyszanej w głowie melodyjki.

Jak tylko stanął w progu, wciągnął nosem przyjemny zapach książek i przez przypadek denerwujący kurz, przez co zaczął się agresywnie dusić. Narobił hałasu przynajmniej na pół szkoły, więc błyskawicznie wyjrzał na korytarz i ze łzami w oczach utwierdził się w przekonaniu, że jest całkowicie sam.

Przeszedł między regałami, odkładając oddane przez uczniów książki na właściwe miejsca, otworzył okna, wpuszczając do środka jesienne promienie słońca i świeże powietrze. Naprawdę uwielbiał to miejsce, szczególnie jak znajdował się w nim jako jedyny. Nikt nie pyta, nikt nie chodzi, idealna cisza. Dobrze, że Taeil zaczyna dzisiaj zajęcia nieco później, pomyślał, opierając łokcie o parapet i rozmarzonym spojrzeniem omiatając plac szkolny.

Nagle trzask. Yuta odwrócił się momentalnie z sercem już będącym w gardle. Zmarszczył brwi i uspokoił nieco, kiedy przypomniał sobie, że może być przeciąg, a drzwi zostawił otwarte. Wrócił do poprzedniego zajęcia, chcąc złapać jak najwięcej słonecznych promieni.

— Yuta... — Zabrzmiał cichy szept gdzieś obok ucha chłopaka, który wystraszony spiął wszystkie mięśnie i zacisnął mocno szczęki. Po chwili zobaczył obok swoich łokci czyjeś dłonie. Osoba ta najwyraźniej miała zakasane rękawy, gdyż nie mógł stwierdzić czy właśnie spełniają się jego najgorsze obawy, czy Taeil bądź jakikolwiek inny uczeń robi sobie z niego żarty. — ...zapomniałeś o mnie?

Wtem dłonie przeniosły się z parapetu na ramiona Japończyka i odwróciły go tyłem do okna, żeby zamiast widoku za nim mógł podziwiać twarz Sichenga z bardzo bliska. Gdyby nie one to już dawno leżałby martwy na podłodze.

Oczy Chińczyka uważnie mu się przyglądały, zaś Yuta zanosił gorące modły do nieba, żeby chłopak myślał o czymś milszym niż dokonanie na nim za chwilę morderstwa.

— N-nie za-zapomniałem — powiedział z trudem łapiąc oddech. To zdecydowanie nie było dobre dla jego zdrowia.

— To czemu nie było cię w piątek? — spytał Sicheng podejrzanie miłym tonem głosu, ani na moment nie spuszczając wzroku z Japończyka. — Czekałem. Nawet twój kolega przyszedł.

— Taeil?

— Tak. — Jego dłonie znów wróciły na parapet, a on zniżył się nieco. Yucie ciężko było myśleć. Kompletna pustka w głowie zaczynała go irytować, a dodatkowo to dziwne i niecodzienne zachowanie Sichenga nie pomagało w analizowaniu sytuacji. Mógłby jakoś go odepchnąć i uciec z biblioteki, ale prędzej czy później i tak by go znów zobaczył, bo po lekcjach też musi tu wrócić.

Yuta wiele by teraz dał, aby głowa Taeila wyłoniła się w tym momencie gdzieś zza regału i uratowała mu tym życie. Ale przecież on zaczynał dzisiaj zajęcia później. Dlaczego on jest takie nieprzydatny, pomyślał Japończyk, niekontrolowanie pokazując grymas na twarzy, na co Sicheng zmarszczył brwi.

— Czy ty mnie lekceważysz? — spytał nagle jadowitym tonem. W jednej sekundzie zniknęło to dziwne zachowanie Chińczyka i wrócił stary, psioczący na wszystko i wszystkich dzieciak w czarnym mundurze, który myśli, że może pomiatać całym światem. Oczywiście tego Yucie najbardziej brakowało. Skarcił się w duchu za nieumyślne rozgniewanie chłopaka i z trudem spojrzał na jego twarz.

— Ależ skąd — odparł, próbując stać twardo, chociaż nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa i zmieniały stan ze stałego na ciekły. Naprawdę gdyby mógł to rozpłynąłby się, pozwalając, żeby ktoś zgarnął go mopem i wycisnął do najbrudniejszego wiadra w całej szkole. Nie miałby szczerze nic przeciwko temu. — Po prostu dobij mnie tu i teraz, dobrze?

— O nie — zaczął, niespodziewanie uśmiechając się słodko, na co tym razem to Yuta zmarszczył brwi — nie mam zamiaru tak szybko kończyć.

Wtem zrobił kilka kroków w tył, wydając swoimi ciężkimi butami bardzo głośne tupanie. Stanął w rozkroku, chowając ręce do kieszeni. Przez cały czas nie odrywał spojrzenia od zdezorientowanej i nieco przestraszonej twarzy Yuty. Uśmiech również pozostał, przez co Japończyk nie miał pojęcia czy chłopak knuje coś naprawdę okropnego w stosunku do niego, czy to tylko przywdziana na potrzeby tego cyrku maska.

— Za dobrze zacząłem się bawić — stwierdził Sicheng po chwili ciszy.

Yuta przełknął ślinę. Teraz ma idealną okazję do ucieczki, chociaż prawdopodobnie Chińczyk odsunął się wreszcie od niego, dając mu do zrozumienia, że ma wreszcie zejść mu z oczu. Akurat jemu nie trzeba dwa razy powtarzać takich rzeczy.

Zaczął stawiać kroki w bok, żeby móc chłopaka bezpiecznie ominąć. Zaraz potem już szedł prosto do wyjścia z biblioteki, do samego końca czując na sobie palący wzrok Sichenga. Dreszcz przeszedł przez całe jego ciało na samą myśl o tym, iż to nie jedyna konfrontacja z nim dzisiejszego dnia oraz tygodnia. To dopiero początek.

Gdy tak przyspieszał coraz bardziej, w ogóle nie patrząc gdzie zmierza, uderzył niespodziewanie w coś, a raczej w kogoś. Wylądował na podłodze, wydając bolesny jęk. Jak tylko podniesie wzrok i zobaczy tego irytującego dzieciaka z pierwszej, z którym zderzył się ostatnio to nie ręczy za siebie.

— O, Yuta — usłyszał nad sobą głos Taeila. Przed twarzą pojawiła się ręka. — Szukałem cię. Wracasz z biblioteki?

Japończyk z głośnym prychnięciem przyjął pomoc i spojrzał na kolegę wzrokiem mogącym w innej rzeczywistości zabijać. Pokiwał głową.

— Właśnie tam szedłem, ale w sumie lepiej, że wyszedłeś z niej wcześniej — powiedział Taeil, zarzucając mu ramiona na szyję i uśmiechając się tak samo tajemniczo jak wczoraj, gdy go opuszczał po długich godzinach analizowania kartoteki wielkiej czwórki. — Nadszedł czas, żebym wyjawił ci mój zajebisty pomysł.

Yuta zmarszczył brwi. Czy dzisiaj jest prima aprilis, że wszyscy tak się zamieniają zachowaniami, charakterami, wszystkim? Najpierw Sicheng, chociaż możliwe, że robił to dla przyjemności z zastraszania słabszych od siebie, teraz Taeil, o którego pomysłach Japończyk wie bardzo mało, czasami wcale o nich nie wie, chociaż wszyscy dookoła zawsze zdawali się być niezwykle doinformowani.

— Słucham? Zaskocz mnie.

— Zbliżysz się do Sichenga i go wybadasz.

— To jest chore, ale kontynuuj. — Yuta miał coraz gorsze przeczucia co do świetności i szczęśliwego zakończenia tego „zajebistego pomysłu".

— Przebierzemy cię za dziewczynę.


here we go danger ;)

ps. co powiecie na memiczny chat z nct? ;)

❝bookworm❞ [1]Where stories live. Discover now