Rozdział 2.1

9 1 2
                                    

Poinformowałem moją sekretarkę o dzisiajszej kolacji u moich rodziców i że będę po nią o 18, po czym wyszedłem z biura.

Fuck. Znowu przeprowadzka. Ledwo co zdąrzyłem sie ustatkować i znaleść przyjaciół, kontakty, a już muszę sie stąd wynosić. Jeszcze lecę do Londynu, gdzie teraz pewnie przesiadują moi starzy znajomi, ponieważ załatwiają tam papiery na studia.

Życie w USA nie jest wcale takie różane i przepiękne jak je opisują w książkach, filmach lub nawet blogach. Tutaj trzeba mieć pieniądze, aby zaistnieć.

Z faktu takiego,iż mój tata je posiadał i posiada, byłem brany w szkole za nowego bad boy'a, którego trzeba zbadać, poznać, przelecieć no i oczywiście na końcu zostawić. Nie chciałem mieć takiego czegoś. Chciałem mieć normalne życie normalnego nastolatka.

Ale nie. Byłem wykorzystywany na każdym kroku orzez wszystkich, a przyjaciół poznałem tylko dlatego, że zmieniłem liceum na takie, gdzie początkowo nikt mnie nie znał.

"Chodź, pokażesz się ludziom, bo nazwisko już masz, tylko musisz je ładnie zacząć używać."

To były gadki ojca przez ostatnie cztery lata. Nie miałem czasu na naukę przez te jego pieprzone spotkania. Cały czas siedziałem u niego w biurze, a potem u siebie w biurze. Co z tego że miałem wszystko co chciałem, jak przez większość czasu nie miałem nawet do kgoo otworzyć gęby? Poprostu nie miałem prawdziwych przyjaciół.

Jego to nie obchodziło. Twierdził, że to wyjdzie mi na dobre.

I wyszło. Przez marnowanie czasu na spotkania biznesowe jestem teraz współwłaścicielem firmy i mam własne biuro we Wrocławiu. Co prawda nie jest to to, co chciałem w życiu osiągnąć, bo od zawsze chciałem sam coś zdobyć. A wychodziło na to, że całe życie będę pod kloszem rodziców i na ich wiecznym utrzymaniu.

Matko boska. Ja dzisiaj skończyłem liceum, a już mam na koncie zdumiewające pieniądze. Co będzie po wakacjach? Co ja mam zrobić z takimi pieniędzmi? Nie potrzebowałem tych pieniędzy, bo nie miałem takich zachcianek jak moi rodziciele.

Wyjeżdżam z parkingu swoim kabrioletem i kieruję się w stronę swojego domku na dzielni Miami Beach.

Pół godzinki później wjeżdżam na podjazd. Coś mi tu nie pasuje. Zamykałem drzwi wejściowe,które teraz są otwarte na oścież.

Wysiadam powoli z samochodu przyciskając przycisk na mojej firmowej plakietce. Robiąc to wzywam do siebie pomoc; taką jakby ochronę czy coś w tym stylu.

Zostawiam otwarte drzwi aby nie trzaskać ponieważ ktoś może być ciągle w środku.

Przekraczając próg domu czuję jak moje serce się wstrzymuje.

Nie wiem na co się mam przygotować. Może to być włamywacz. Może to być ktoś, kto chcę się zemścić na firmie ojca. Może to być jakaś gangsta. Może to być ktokolwiek niebezpieczny.

Słyszę nadjeżdżający samochód, a więc przyjechała już pomoc.

Stoję w przedpokoju z nożem w ręku oraz witam się z Matim, Samem i Johnym, czyli moimi ganksterami.

Odstawiam nóż na blat szafki i czekam aż wejdziemy wgłąb domu. Idziemy wszyscy razem, aby każdy miał równe szanse.

Słyszę dźwięk otwierania lodówki. Dlaczego włamywacz miałby coś u mnie jeść? Jeżeli się do kogoś wlamujesz to nigdy nie zostawiaj zbędnych śladów, a napewno nie zaglądaj do lodówki, bo to jedno wielkie zło.

Kierujemy się do kuchni. Czekamy na odpowiedni moment aby zaatakować. Serce bije mi jak szalone. Nie wiem jak to ująć w słowa, ale jest to pierwsza moja taka sytuacja w życiu.

W końcu nadchodzi ten moment i wszyscy jesteśmy już gotowi.

Koledzy ze spluwami z rękach, zresztą ja też.

3.

2.

1.

...

Love You 4ever || PL //h. s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz