Rozdział 3. Zabierz mnie stąd

762 113 92
                                    

Nie kojarzyłem klubu, przed którym się zatrzymaliśmy. Nie, żebym znał wiele klubów, ale o tych najpopularniejszych przynajmniej słyszałem. Nazwa tego niewiele mi mówiła. Spojrzałem kątem oka na Wiktora, który zdążył się otrząsnąć i stanąć obok mnie. Nie patrzył jednak na mnie, szukając czegoś w kieszeni płaszcza. W końcu wyciągnął jakiś kartonik i z uśmiechem powiedział, że możemy wchodzić. Otworzył przede mną drzwi i przepuścił mnie w wejściu. Znalazłem się w ciepłym pomieszczeniu, które wyglądało na przedsionek. Stał tu wysoki, szczupły mężczyzna, przeglądający coś w telefonie, a skądś dobiegała głośna muzyka.

— Impreza zamknięta — powiedział znudzony.

— Tak, nasza impreza — odpowiedział ze śmiechem Wiktor i podał mu kartonik. Pewnie było to zaproszenie.

Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie i kiwnął głową, wskazując nam dłonią drogę. Przeszliśmy krótkim korytarzem do schodów, które prowadziły do głównej sali na poziomie piwnicy. Zdziwiłem się, widząc całkiem sporą grupę ludzi kręcących się po klubie. Jego wystrój również był miłą niespodzianką — wnętrze nie było duże, można powiedzieć, że całkiem przytulne. Spory, drewniany bar, kilkanaście czerwonych, skórzanych kanap i ciemne stoliki. Między gośćmi przemykali kelnerzy, odbierający puste kieliszki.

— Wszystkiego najlepszego — szepnął mi do ucha Wiktor, popychając mnie lekko, bym zszedł po schodach. — Panie i panowie — zwrócił się do obecnych, starając się przekrzyczeć muzykę — gwiazda wieczoru dotarła.

Moi znajomi zaczęli bić brawo i śpiewać „sto lat”, gdy schodziłem, trzymając się mocno poręczy. Uśmiech nie schodził mi z ust, gdy patrzyłem na tę grupkę. Byli to głównie ludzie ze studiów, ale też osoby z grupy wsparcia czy ci poznani w internecie.

— To jeszcze nie wszystko — odezwał się Wiktor, prowadząc mnie do baru. — Dwa kieliszki martini dla solenizanta.

Chciałem uderzyć przyjaciela w ramię, gdy mrugnął i uśmiechnął się uroczo do barmana. Młody chłopak o ciemnych włosach, wąskich ramionach i dołeczkach w policzkach uniósł kąciki ust. Odwrócił się, by chwycić odpowiednią butelkę i przygotować nam mój ulubione drink  — właściwie był tanie, jak na nasze standardy, ale miałem do niego sentyment.

— Wszystkiego najlepszego — życzył mi barman, podając kieliszek.

Poprowadzony przez Wiktora ruszyłem na obchód sali. Musiałem się ze wszystkimi przywitać, porozmawiać i podziękować za życzenia. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdyż było milej niż oczekiwałem. Gdy tylko kończyłem pić jedną lampkę wina, zaraz podchodził kelner, by wymienić ją na nową. Wiedziałem, że to sprawka mojego współlokatora, ale byłem mu za to wdzięczny, dzięki takiej ilości alkoholu mogłem się odprężyć i odpocząć. Muzyka była głośna, ale dopasowana do mojego gustu — żadnego nowoczesnego popu czy czysto klubowej muzyki. Raczej starsze, amerykańskie kawałki.

Po dwóch godzinach przyjemnie szumiało mi w głowie. Nigdy nie byłem mocny w piciu, ale nie żałowałem tego. Myślałem, że cały wieczór będzie wyglądać podobnie — ja, chodzący między znajomymi, próbujący być duszą towarzystwa, i Wiktor, mój cień, dbający, bym dobrze zapamiętał tę imprezę — do momentu, aż mój przyjaciel wyszedł na środek sali. Nie był pijany, po prostu wesoły, widać było, że alkohol mocno go rozweselił.

— Moi drodzy. — Podniósł do góry kieliszek z jakimś płynem, sam nie wiedziałem, jakim. — Chciałbym wam podziękować za przybycie. Wszyscy, oprócz naszego drogiego Kamila, wiemy, jaki prezent dla niego przygotowaliśmy. Dlatego nie pozwólmy mu czekać. Szymon — zawołał barmana — możecie zaczynać!

Czarna kawa ✔Where stories live. Discover now