I-Jak zawsze.

2K 63 8
                                    

Jak ja nie lubię poniedziałków. Czemu? Nie dlatego, że lekcje, czy pierwszy dzień tygodnia. Tylko, dlatego, że na eliksirach profesor Slughorn posadził mnie z Syriuszem Blackiem, jednym z huncwotów. Jakby tego było mało, to mamy trzy godziny eliksirów i to od rana! Właśnie wyszłam z łazienki w szkolnym mundurku. Jak zwykle w pokoju czekała na mnie Lilly i razem poszłyśmy na śniadanie, gdzie niestety byli huncwoci. Usiadłam pomiędzy Marlene, a Lilly i nałożyłam sobie dwa tosty z dżemem. Podczas posiłku podeszli chłopcy. Schowajcie mnie!
- Cześć dziewczyny i Shadow.
- Możecie sobie iść? - spytała Lilly, która nie lubiła ich za to, że znęcają się nade mną.
- A nie mogą zostać? - zabrała głos Marlene. No tak, ona, jak i Dorcas, należą do fanek huncwotów.
- Marlene, daj spokój.
- Alice, no weź.
- Róbcie co chcecie, ja idę pod salę. Idziesz, Tenia? - spytała. Tak, skrót od mojego imienia to Tenia.
- Tak, już idę.
- Fire, nie zadawaj się z nią, bo nie wyjdzie ci to na dobre.
- Zamknij się, Potter. Sama wiem, co jest dobre, a co złe. Chodź, Tenia.
- OK.
- Nie przejmuj się tymi imbecylami.
- Postaram się. Wiesz co?
- ?
- Frank Longbottom cały czas na ciebie zerkał.
- Serio?
- Tak, może pójdź z nim do wioski?
- Nie! Ja nie dam rady.
- Mogę iść z Lilly do Trzech Mioteł i usiąść niedaleko od was.
- Naprawdę to dla mnie zrobisz?
- Jasne! W sumie siedzisz z nim na Eliksirach. Zapytaj go.
- Ale jak?
- Siedzę przed wami, pomogę. - Dziękuję, Teniu! - powiedziała dziewczyna i mnie uścisnęła.
- Chodź, za trzy minuty dzwonek, lepiej już zająć miejsca.
- OK.- weszłyśmy do sali, gdzie były już dziewczyny. Lilly siedziała już na swoim miejscu, a Dorcas i Marlene przy huncwotach.
- Alice, zobacz. - powiedziałam do dziewczyny gdy zauważyłam Franka.
- Hej, Amortencja. Hej, Alice.
- Hejka. - powiedziałyśmy chórem.
- Mogłabyś? - spytał mnie Frank.
- Tak, już wracam na swoje miejsce.- rzekłam i usiadłam ławkę wcześniej. Po chwili podałam liścik do Fire, w którym było napisane...

"Zapytaj go!"

Dziewczyna kiwnęła głową i próbowała go zaprosić. Wkroczyłam do akcji, kiedy Alice spojrzała na mnie proszącym wzrokiem.
- Alice chciała zapytać, czy pójdziesz z nią w sobotę do wioski.
- OK, chętnie. - powiedział do Alice, a ta posłała mi wdzięczny wzrok.
- Dzień dobry, uczniowie! Proszę zająć swoje miejsca. Dzisiaj będziemy ważyć dwa bardzo groźne eliksiry. Któś wie co jest w kociołkach?
- Panna Evans.
- W pierwszym jest wywar żywej śmierci.
- Dobrze, pięć punktów dla Gryffindoru. Panna Shadow.
- W grugim kociołku jest najgroźniejszy eliksir jaki istnieje, amortencja.
- Bardzo dobrze, pięć punktów dla Gryffindoru. Tak, jak już wspomniałem dziś będziemy ważyli dwa eliksiry. Jako, że są cztery rzędy, podzielę was. Rząd pierwszy i trzeci robi amortencję, rząd drugi i czwarty wywar żywej śmierci. Zaczynajcie.
- Tenia, idealne.
- Wiem Alice, nie ma to jak robić eliksir, od którego masz imię.
- Powodzenia.
- Nawzajem. Syriusz, mógłbyś iść po składniki? - poprosiłam Blacka.
- Jakbyś sama nie mogła. - fuknął i poszedł. Ja w tym czasie przygotowałam kociołek i przeczytałam całą recepturę.
- Posiekaj płatki kwiatów, a ja wezmę korzeń mandragory.
- Spoko. - cóż, pracowaliśmy około dwóch godzin i skończyliśmy. Przez tego imbecyla trzy razy ratowałam eliksir.
- Idealny eliksir. Możecie powiedzieć co czujecie?
- Benzyna, nowa miotła i ognista.
- Dobrze, panie Black. Panno Shadow?
- Książki, czekolada, kremowe piwo, skoszona trawa i zapach mojej sowy.
- Wspaniale, za eliksir dostajecie po Wybitnym i 20 punktów dla swojego domu.
- Dziękuję, panie profesorze.
- Przydajesz się, Shadow.
- Tenia.
- Amortencja.
- Co jest?
- Pomożesz?
- Hmm, czuć zapachy, które kocham, ale bardzo chemicznie. Daliście płatki irysa?
- Zapomniałem o nich!
- Idź po 20 płatków.
- Co dalej?
- Dodajcie je pojedyńczo, tylko najpierw je posiekajcie.
- Już?
- Trochę korzenia mandragory.
- Moment... Ok.
- To jest to. - uśmiechnęłam się, a Alice zawołała Slughorna.
- Idealny. Dostajecie Wybitny i 20 punktów dla domu.
- Dzięki, Tenia. Wiesz jak mi idzie z Eliksirami.
- Nie ma problemu. Przez następną godzinę nic nie robimy. Pogadasz z Frankiem. - to ostatnie dodałam szeptem.
- Spoczko. Zgaduję, że jesteś przygotowana.
- No oczywiście. - powiedziałam i wyjęłam z torby książkę pod tytułem "Makbet".
- No tak, Shakespeare.
- Jak zawsze!
- Shakespeare niedługo będzie twoim mężem. - zaśmiała się Alice.
- On nie żyje. - wytarłam niewidzialną łzę.
- O nie!
- Została mi tylko jego sztuka.
- To sobie czytaj.
- Chętnie. - rzekłam i zagłębiłam się w lekturze. O 12:00 zadzwonił dzwonek i jak najszybciej opuściłam salę. Kierowałam się na piąte piętro, gdzie mamy OPCM.
- Tenia! Czekaj!
- Co tam, Lilly?
- Pamiętasz, że siedzimy razem?
- Teraz już tak. Jak poszedł ci wywar żywej śmierci?
- Dostałam Wybitny i punkty. Wcale nie chciałam go wylać na Pottera, który siedział z Malfoyem.
- No skądże.
- Tak, w ogóle, to jak się czujesz? Wzięłaś rano leki?
- Lilly...
- Tenia, musisz brać leki, bo one ci pomogą.
- Po nich czuję się gorzej.
- A jak się czujesz?
- Nawet. Generalnie, tak jak zawsze. Właśnie, Frank i Alice są umówieni na sobotę do wioski.
- Ekstra.
- Wiem, tyle, że ja jej obiecałam, że w Trzech Miotłach usiądę z tobą niedaleko ich.
- OK, czyli śledzimy przyszłe małżeństwo.
- Tak.
- Po OPCM idziemy na obiad, a tam weźmiesz leki.
- Lilly...
- Tenia, skończyłam temat. Chodź do sali. - zajęłyśmy miejsca i zadzwonił dzwonek. Do sali weszli uczniowie, a za nimi profesor Glass.
- Dzisiaj na lekcji omówimy bardziej szczegółowo wilkołaki. Ktoś, coś wie? - zapytał profesor, a na sali podniosło się około sześć rąk.
- Może... Pan Grow.
- Wilkołaki są potworami, co tu się rozwijać.
- Muszę się nie zgodzić. Panna Shadow.
- Wilkołaki, inaczej likantropowie, to osoby urodzone, bądź ugryzione i przemienione. Podczas pełni człowiek chory na likantropię zmienia się w wilka. Nie należy uważać, że wilkołaki to potwory, ponieważ osoby chore nie wiedzą co robią po przemianie, nawet nie mają na to wpływu.
- Świetnie. 30 punktów dla Gryffonów. Skoro już wiemy w skrócie na czym polega wilkołactwo, możemy poznać je bardziej...
- Za pięć minut obiad.
- Lilly, ja serio nie chcę.
- Nie masz nic do gadania.
- Praca domowa! Napisać opis wilkołaka, jak i samego wilkołactwa, na pięć stóp. Do widzenia.
- Shadow, niezły z ciebie kujon.
- Dajcie mi spokój.
- Bo co? Jesteś za słaba żeby coś nam zrobić.
- Tam macie Snape'a.
- Ale to ty się wychylasz.
- Tenia, leki.
- Ale...
- Nie. A, wy, sio!
- Co to za leki?
- Nie wasz interes.- powiedziałam i połknęłam dwie tabletki.
- Zjedz obiad i idziemy do biblioteki.
- Dobrze.
- Tak, w sumie, to gdzie zgubiliście Lupina?
- Uznał, że nie ma nastroju na dowcipy.
- To idźcie do niego i zostawcie ją w spokoju.
- Widzę, że jest taka słaba, że nie ma języka w gębie. - wkurzyłam się i przyłożyłam Blackowi w twarz.
- Jak śmiesz? - wysyczał i oddał mi. Mocniej. Poczułam pulsowanie na poliku i pod okiem.
- Lilly, idź beze mnie.
- Nie! Tenia!- krzyczała Evans, ale ja już byłam przy drzwiach. Biegłam do łazienki, gdzie zamknęłam się w kabinie i wyjęłam kosmetyczkę, w której było kilka "niezbędnych" przedmiotów. Wyjęłam jeden z nich i zbliżyłam do przedramienia. Po chwili wyjęłam gazę i bandaż oraz zawinęłam świeże rany. Ruszyłam do biblioteki. Znalazłam Evans przy dziale ksiąg zakazanych.
- Zrobiłaś coś sobie?
-...
- Czemu?
- Ja już nie daję rady.
- Chodź, odrobiny lekcje, zjemy kolację i pójdziesz spać.
- Oki. - lekcje skończyłyśmy o 18:59. Poszłyśmy na Wielką Salę. Moje ramię zaczęło szczypać. Wzięłam leki i zjadłam kolację, po czym razem z dziewczynami poszłyśmy do dormitorium. Poszłam do łazienki, umyłam się i zmieniłam opatrunek, po czym złożyłam bluzę oraz dresy. Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do łóżka, na ramie którego siedział Mercury. Życzyłam dziewczynom dobrej nocy i spróbowałam usunąć. Jednak sen przyszedł o 05:30.

Hogwart, huncwoci i Shadow. Where stories live. Discover now