II-Queen ratuje życie.

1.6K 60 7
                                    

Zostałam obudzona o 06:00. Fajnie, pół godziny snu. Poszłam do łanienki i założyłam mundurek. Na mundurek zarzuciłam sweter z logiem Queen z przodu, a na plecach miałam fragment "Kind of Magic". Poszłam na śniadanie, gdzie znowu byli huncwoci.
- Hej, Tenia.- przywitała się Alice.- No tak, fanka Queen.
- Co? Gdzie?- pojawił się znikąd Black. Zignorowałam go.
- Widziałaś Freddie'ego?
- Jeszcze nie, ale widzę, że Mercury jest za wygodny.
- Wiem.
- Tenia, Freddie leci.
- Dzięki, Lilly.
- Ty, jesteś fanką Queen? Wolne sobie.
- Cześć, Freddie. Co tam dla mnie masz? - powiedziałam i wzięłam od niego niewielką paczkę i list.
- Co to?- spytała Marlene.
- O Merlinie!
- Co?!
- Kocham moją ciocię!
- Tą od eliksirów?
- Tak.
- Za co?
- Zobacz, kaseta Queen z autografem Freddie'ego, Rogera, Briana i Johna!
- Dla jednej z największych fanek Queen, Freddie Mercury.- przeczytała Dorcas.
- Coś jeszcze jest w paczce.
- Merlinie!
- No?
- Druga kaseta, "podpisana" przez koty Freddie'ego i psiaka Briana.
- Szczęściara!
- Już wiem co będę robiła przez cały tydzień.
- Dajesz.
- Będę nosiła walkmana i słuchała tych utworów!
- Bardziej to należy się mnie.
- Czyżby?
- Tak. Na ilu byłaś koncertach?
- A, ty?
- Na pięciu , z czego na trzy miałem VIPowskie wejściówki.
- Na dziesięciu, z czego na siedmiu rozmawiałam z Freddiem, Brianem, Rogerem i Johnem. Poza tym moja ciocia chodziła z nim do szkoły.
- Co?!- teraz pojawił się Potter.
- Ni co. Freddie, co tam jeszcze masz? - odwiązałam list od nóżki sowy i dałam mu herbatnika.- Leć, Freddie.
- Tenia, Mercury usiadł mi na talerzu.
- Marlene, weź go sobie na ramię, nic ci nie zrobi.
- Oki. - zaczęłam czytać list. W miarę jak czytałam, tak moje oczy były szerzej otwarte, a na ustach widniał uśmiech.
- Co jest?
- Jadę na święta do cioci, nie?
- No.
- A, do mojej cioci napisał jeden typek i powiedział, że przyjedzie.
- Czyli...
- Tak, spędzę święta z Freddiem Mercurym.
- Co?! - na krzyk Pottera i Black zjawił się trzeci z huncwotów.
- O co chodzi?
- Nie interere, bo kikci kici.
- Zaraz przyjdę!- krzyknęła Alice i wybiegła z sali.
- Możecie sobie iść?
- Jakim cudem znasz całe Queen?
- Jestem pół-krwi, więc mam kontakty w świecie mugoli.
- Masz mi załatwić ich kasety!
- Nie jesteś moim przyjacielem.
- Wróciłam! Łap, Tenia!
- Poszłaś po walkmana?
- Tak, masz jeszcze słuchawki.
- Dziękuję, no tak mamy teraz Historię Magii. Zabij mnie, Lilly!
- Czemu?
- Na Historii siedzę z Lupinem.
- Zamień się!- krzyknęła McKinnon.
- Nie. A to, dlatego, że siedzisz z Potterem, który będzie chciał zabrać mój sprzęt.
- Tenia, leki.
- Lilly...
- Bierz.- wzięłam posłusznie leki, nie patrząc na to, że huncwoci w dalszym ciągu stoją za nami.
- Co to za leki?
- Nie wasza sprawa.
- Czemu nie możesz powiedzieć?
- Czemu nie opowiadasz, co dzieje się u ciebie w domu?
-  To moja prywatna sprawa. - warknął.
- Masz odpowiedź. - powiedziałam, założyłam słuchawki i wyminęłam chłopców, kręcąc biodrami w rytm Kind of Magic. Poszłam od razu do sali i usiadłam w ostatniej ławce od drzwi, od brzegu. Gdy do końca dobiegł drugi Utwór- Don't stop me, przyszli huncwoci, Frank, Lilly, Alice, Marlene i Dorcas. Nie zwracałam uwagi na huncwotów. Wszyscy zajęli miejsca. Szlag by to! Lilly i Alice siedzą w pierwszej ławce w tym samym rzędzie. Dorcas i Syriusz pod oknem w środkowej ławce. Frank i James w środkowym rzędzie w drugiej ławce. Marlene siedziała sama na końcu ostatniego rzędu. Super, nikt mnie nie uratuje!
- Hej...
- Amortencja. Czego?
- Czemu nas tak nienawidzisz?
- Ja? To wy mnie przyśladujecie! A teraz, daj mi spokój, bo słucham czegoś.
- A co ciekawego właśnie leci?
- Nie zainteresuje cię to.
- Skąd wiesz?
- Bo jesteśmy w jednym domu, a u was bardzo rzadko leci Rock.
- Słyszałem, że Queen nie ma samych mocnych kawałków.
- Musisz być taki?
- Jaki?
- Uciążliwy!
- Powiedz czego słuchasz i dam ci na jakiś czas spokój.
- OK, Queen, Freddie Mercury, Love of my life.
- Dziękuję, bolało?
- Bardzo. - skomentowałam i wyjęłam "Hamleta".
- Shakespeare?
- Tak.
- Lubisz go?
- Po co ci ta informacja?
- Po nic.
- Więc daj mi spokój. Czytam.- zdążyłam powiedzieć i dostałam kartką w głowę. Liścik był od Lilly.

"W skali 1-10, jak bardzo cię irytuje?"

Spojrzałam na Evans i pokazała jej dziesięć palcy.
- Co to za kod?
- Ja nie ingeruję w twoje życie, ty nie ingeruj w moje.
- Ty powiesz coś o sobie, a ja o sobie.
- Wiem więcej niż byś chciał.
- To znaczy?
- Pełnia, wczorajszą praca domowa z OPCM.
- Skąd?
- Przed chwilą powiedziałam. Praca domowa.
- Ale...
- Nie wygadam. Ja żadnego z was nie chcę upokorzyć.- skończyłam rozmowę i do dzwonka czytałam. Uhhh. Dopiero 11:00, jeszcze Zaklęcia, Transmutacja, Runy i Numerologia. Jak najszybciej opuściłam klasę i ruszyłam na następną lekcję. Cały dzień minął tak samo.
- Tenia, chodź na kolację.
- OK. Możesz mi odpuścić dzisiaj leki?
- Tenia, musisz...
- Lilly, naprawdę czuję się gorzej po lekach.
- Dobrze, ale zobaczę coś, wracasz do nich.
- Dobrze.
- Siemka!
- Hej, jak tam u twojego przyszłego męża?
- Jeszcze z nim będę.
- Dorcas, on jest Cassanovą, skrzywdzi cię.
- Amortencjo, ja już miałam trzech chłopaków, a ty się nawet nie całowałaś!
- No i? Nie potrzebuję chłopaka.
- Tylko siedzisz z nosem w książkach lub słuchasz Rocka! Znajdź sobie kogoś! Tobie się nawet nikt nigdy nie podobał!
- Dorcas, ja też nigdy się nie całowałam, ani nie miałam chłopaka.
- Ale tobie się ktoś podoba. Zaczynam podejrzewać, że jesteś homo, Amortencjo!
- Czy ty siebie słyszysz?! Ja, homo?!
- No nie wiem co mam myśleć!
- Może pomyśl racjonalnie?! Dlaczego jestem w takiej sytuacji?! Huncwoci się nade mną znęcają! Każdy mnie wytyka palcami! Nikt nie chce się ze mną zadawać! Wszystkie krzywdy, które mnie spotkały zostały spowodowane przez płeć męską! Skoro przeszkadza ci moja osoba, to żegnam! - krzyknęłam i wyszłam czując wzrok większości uczniów.
- Tenia! Nie!- uciekłam do dormitorium i zrobiłam, to co poprzednio. Potem umyłam się i w piżamie poszłam spać.

Hogwart, huncwoci i Shadow. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz