III-Czemu nosisz maskę?

1.5K 58 4
                                    

Wstałam o 06:00 i od razu przebrałam się w mundurek szkolny. Dopiero środa. Rozczesałam włosy i związałam je w warkocz. O 07:20 poszłam na Wielką Salę. Nie pomyślałam żeby poczekać na Lilly. Usiadłam przy stole z ołówkiem, kasetą i moim sprzętem. Przewinęłam wczorajszą kasetę i włożyłam do sprzętu nową. Kiedy przewijałam kasetę podeszli huncwoci i obserwowali każdy mój ruch.
- Ciekawa afera, tutaj była, na kolacji.
- Dajcie mi spokój.
- To co mówiła Meadows jest prawdą? Jesteś taka żałosna, że nikogo nie miałaś?- zaśmiał się Potter i Black, natomiast Lupin stał obok i się przyglądał. Na salę wpadły dziewczyny.
- Tenia! Wiesz jak się bałam?! Wszystko w porządku?
- Tak, Lilly. Jest ok. Czekam pod szklarnią.- powiedziałam i wyszłam. Czemu oni mi to robią? Nie wytrzymałam i po prostu płakałam. Niestety nie ogarnęłam, że ktoś za mną idzie. Na szczęście był to Frank.
- Hej, Amortencja. Nie przejmuj się. Ogólnie są fajni, nie wiem co im odbija.
- Jak też nie wiem. Jak tam, między tobą i Fire?
- Wiesz, że ona mi się podoba. Nie wiem co robić.
- Postaw jej kremowe. Porozmawiaj z nią o tym co czujesz. Uwierz mi, jest dobrą osobą. Jeśli powiesz jej co czujesz, na pewno cię nie wyśmieje.
- Dzięki, Shadow. Skorzystam z rady.
- Siema, Longbottom. Nie słuchaj jej, słyszałeś wczorajszą akcję. Jest zbyt żałosna na to żeby dawać rady.
- Przynajmniej nie przelizałam się z połową szkoły, tak jak ty.
- O, zobacz, Łapo, umie się odgryźć. Może zobaczymy jak bardzo?
- Dajcie spokój. Co wy się jej tak uczepiliście?
- Z nudów.
- James, ty nękasz przyjaciółkę Lilly...
- Daj spokój, Frank. Ale serio, zrób co mówię i będzie dobrze, wystarczy, że będziesz miły jak zawsze.
- Dzięki, Amortencja.
- Spoczko, wy sobie jeszcze pogadajcie, a ja spadam. - odeszłam w kierunku szklarni. Weszłam do pomieszczenia i zajęłam miejsce. Na Zielarstwie siedzę z Alice, więc przeżyję. Do szklarni weszła profesor Sprout i uczniowie.
- Dzisiaj zajmiemy się teorią... - dalej nie słuchałam. Byłam skupiona na tym, żeby nic sobie nie zrobić. Po lekcji poszłam do szkoły i Skrzydła Szpitalnego. Cóż, mam dwie godziny wolnego. Zawsze w środy pomagam pani Pomfrey, szkolnej pielęgniarce. Weszłam do skrzydła i przwitałam się z pielęgniarką, po czym poszłam na zaplecze i założyłam kitel. W momencie kiedy wyszłam z zaplecza do pomieszczenia zostały wprowadzone trzy osoby. Na moje nie szczęście huncwoci.
- Amorku, zbadaj pana Pottera.-tak, pani Pomfrey nazywa mnie Amorkiem.
- Tak jest, proszę pani. - podeszłam do Pottera, który leżał najbliżej drzwi. Jakie było zdziwienie huncwotów, gdy zobaczyli, że pomagam w skrzydle.
- Co ty tu robisz?
- Pracuję. Zapomnij na chwilę, że chcesz mnie unicestwić i odpowiadaj na pytania szczerze, ok?
- Tak.
- Co cię boli?
- Lewa ręka.
- Gdzie?
- W łokciu i przedramieniu.
- Od ilu?
- Jakiś dwudziestu minut.
- Wyprostuj rękę.
- Na gacie Merlina!
- Mhm. Zegnij i Wyprostuj palce.
- Boli!
- Mhm. Boli jak tak robię? - zapytałam i zaczęłam dotykać jego ramienia.
- Jak tykasz przedramię i łokieć.
- W skali od 1-10?
- 8.
- Jak dotykam?
- Tak.
- A, jak prostujesz?
- 9.
- Mhm. Co zrobiłeś?
- Wydurniałem się z chłopakami i przewróciłem się na schody, razem z nimi.
- Hmmm... Poczekaj tutaj chwilę.
- Jasne. - poszłam do gabinetu pielęgniarki i zdałam relację. Pani Pomfrey dała mi tacę eliksirów, gips i maść przeciwbólową.
- OK, teraz będzie bolało. Masz złamaną rękę w dwóch miejscach. Założę ci gips i dam leki.
- Spoko. Aua!
- Mówiłam, że będzie bolało. - powiedziałam nakładając maść.
- Aż tak?
- Teraz będzie lepiej, bo zakładam gips. - założyłam gips i kazałam Potterowi wypić wszystkie cztery eliksiry.
- Dzięki, za pomoc.
- To mój obowiązek, możesz spadać, tylko przyjdź za dwa tygodnie, żeby zobaczyć czy wszystko jest ok.
- To, pa. Do widzenia, pani Pomfrey.- powiedział i wyszedł.
- Ładnie się spisałaś. Nie myślałaś o karierze magomedyka?
- Zastanawiałam się nad tym, ale nie jestem najlepsza z Zielarstwa.
- To da się zrobić, a ja potrzebuję asystentki.
- To miłe, dziękuję.
- Dobrze, teraz ja zajmę się Blackiem, a pannę poproszę o jeszcze jedną pomoc.
- W końcu to moja praca.- rzekłam i podeszła do łóżka położonego najbliżej gabinetu.
- Hej, Shadow.
- Ta, hej. Co cię boli?
- Prawa noga i dwa ostatnie rzebra.
- Gdzie boli noga?
- Piszczel.
- Wyprostuj i zegnij nogę.
- Merlinie. - przeklnął pod nosem.
- W skali od 1-10?
- 9.
- Mhm. Boli? Skala 1-10. - przycisnęłam dłoń do pszczeli.
- 10.
- Mhm. Podnieś się do siadu i oprzyj z powrotem.
- Szlag.
- Skala?
- Poza skalę.
- Mhm. Jak bardzo boli? - nacisnęłam na rzebra.
- Nie mogę określić.
- Mhm. Słyszałam o wypadku. Spadłeś, jako który?
- Pierwszy.
- Mogłam się tego spodziewać. Czekaj chwilę, muszę iść po leki i opatrunki. Co za idiotyczny pomysł. - mruknęłam pod nosem. Weszłam na zaplecze, gdzie była pani Pomfrey.
- Co z nim?
- Na pewno złamany prawy piszczel, nie wiem jak z dolnymi rzebrami.
- Skala na rzebrach?
- Poza skalę.
- Cztery bandaże elastyczne, maść z maku i diabelskich sideł. Robisz gips na nogę. Eliksir przeciwbólowy, na odpowiednie krążenie, na zrastanie się kości, eliksir z jemioły oraz jarzębiny i wywar tojadowy.
- Tak jest.- wzięłam dużą tacę na leki, bandaże i gips. Ruszyłam do jednego z debili.
- Tyle tego?
- Tak. Dobra, zacznę od nogi. Może zaboleć, bardzo.
- Aua!
- Teraz gips. Nie krzycz.
- Ale to boli.
- A, to moja wina? Teraz rzebra, musisz usiąść.
- Szlag!
- Zagryź zęby, bo nie chcę słyszeć krzyku.
- OK.- mimo, że miał zaciśnięte zęby, to słyszałam jak jęczy z bólu. Zawinęłam bandaże całkiem mocno, bo inaczej by spadły.
- I ostatnie, pięć eliksirów.
- Jakie?
- Za chwilę się dowiesz. Pij po kolei.
- OK.
- Wywar jarzębinowo-jemiołowy.
- Fuj.
- Wiem. Eliksir przeciwbólowy.
- Czemu to jest takie ohydne?
- Nie wiem. Eliksir na prawidłowe krążenie.
- Ble.
- Na zrost kości. Tylko tego nie wypluj.
- Co jeszcze?
- Wywar tojadowy.
- Serio, nie zamierzasz nikomu powiedzieć?
- Już mówiłam, nie chcę upokorzyć żadnego z was. Mam swoją godność. Gotowe. Przychodzisz, razem z resztą za dwa tygodnie. A teraz idziesz do pani Pomfrey i pytasz czy masz zwolnienie, czy nie.
- Dobrze. - gdy zniknął za drzwiami gabinetu, sprzątnęłam butelki po eliksirach i poszłam na zaplecze, gdzie umyłam wszystko i przebrałam się w normalne ubrania, bo już 13:50.
- Jak już idę, proszę pani.
- Do zobaczenia, Amorku.
- Do widzenia.
- Hej, Amorku. - zaśmiał się Black.
- Nie podsłuchuje się czyiś rozmów.
- Ciekawa ksywka.
- Tylko pani Pomfrey może tak mówić. - wyminęłam go i poszłam na Wielką Salę.
- Jak tam dyżur?
- Marlene, lepiej nie mówić. - zdążyłam opowiedzieć i do sali weszli huncwoci.
- Co im się stało?
Idą tu! - pisnęła McKinnon.
- Amortencja, dzięki za poskładanie nogi i rzeber. Miałem ci jeszcze przekazać to.- powiedział i podał kartkę złożoną na cztery.
- OK? Co do składania, to taka moja praca. Dzięki za list.
- Spoczko.- odeszli cztery miejsca dalej.
- Co to?
- Przeczytaj.
- Oki... Panno Shadow! Rozmawiałam jakiś czas temu z panią Pomfrey i dowiedziałam się o twoim marzeniu w zawodzie magomedyka. Omówiłam tę sprawę z opiekunką twojego domu. Wspólnie ustaliłyśmy, że musisz minimalnie poprawić Zielarstwo, dlatego też nalegam, aby panna przychodziła w czwartki na dodatkowe dwie godziny mojego przedmiotu. Pomona Sprout.
- Super!
- Zgadzam się z Marlene. Magomedycy są potrzebni.
- Zgodzić się?
- Bardzo zależy ci na tym?
- Napewno bardziej niż na związkach.
- To dawaj, co ci szkodzi?
- Oki, zrobię to! - krzyknęłam, a w tym momencie, przede mną wylądowała kartka. W środku była wiadomość.

"Czemu nosisz maskę? Nie pytaj jaką, bo dobrze wiesz, że mówię o sztucznym zadowoleniu w towarzystwie."

Zaczęłam się zastanawiać kto to napisał. Postanowiłam się tym nie przejmować i po zjedzeniu objazdu ruszyłam na Runy, na które nie chodzi żadna z dziewczyn, niestety chodzą huncwoci. Ukrućcie moje cierpienie!
- Runy?
- Tak. Dam radę.
- OK, my lecimy do Pokoju Wspólnego, idziesz, Lilly?
- Zaraz was dogonię. Co jest, Tenia?
- Spójrz.- pokazała jej list, na co ona ściągnęła brwi, zawsze tak robi jak nad czymś intensywnie myśli.
- Ktoś jeszcze o TYM wie?
- Nie, tylko ty.
- Rozwiążę to, a ty leć na Runy. Porozmawiamy wieczorem, w kuchni.
- Dobrze.
- Z kim siedzisz?
- Sama. Chociaż mogę się skupić. Dorcas mówiła coś wczoraj?
- Mówiła, że jesteś niezrównoważona.
- Co ja im wszystkim zrobiłam?
- Nic. Idź już.
- Oki.- do sali wpadłam spóźniona o dwie minuty. - Przepraszam za spóźnienie, pani profesor.
- Siadaj, Shadow. Następnym razem się nie spóźnij.
- Tak jest.- usiadłam na moim stałym miejscu, czyli ostatnia ławka przy ścianie od wewnątrz. Zapisywałam wszystko co pisała i mówiła nauczycielka. W pewnym momencie napisała na tablicy jakieś słowo i kazała je rozszyfrować. Zgłosiłam się, jako rekompensatę za spóźnienie.
- Shadow. Pokaż reszcie Gryffonów, czy umiesz runy. Co tu test napisane?
- Queen.
- Jesteś pewna?
- Tak, bo mam identyczny napis na zdjęciach.
- Dobrze, dziesięć punktów dla Gryffindoru. Siadaj... - reszta lekcji minęła szybko. Później poszłam na Zaklęcia i Transmutację. Potem do kuchni, gdzie miałam odbyć rozmowę z Lilly. Jak już mówiłam o runach i Lilly, to mogłabym powiedzieć, że na lewej łydce mam bliznę układającą się w runiczny zapis "Queen ".
- A, więc zacznijmy... - rozmawiałyśmy do 21:55.- Jak się czujesz?
- Trochę mniej badziewnie niż zazwyczaj, a to dzięki rozmowie. Dzięki i przepraszam za zajmowanie ci czasu.
- Nie przepraszaj, jestem tu dla ciebie. Nie jesteś sama.
- Dziękuję, jestem zmęczona, możemy iść do dormitorium?
- Jasne.- weszłyśmy do naszego pokoju, a ja od razu przebrałam się i poszłam spać. Jutro raczej lekki dzień.

Hogwart, huncwoci i Shadow. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz