Rozdział 1

22.3K 703 361
                                    

Nie wiem, ile tak na siebie patrzyliśmy. Zdawało mi się, że wieczność. Poczułam, jak wszystko wraca, uniemożliwiając moim myślom normalne funkcjonowanie.

W jednym momencie przypomniało mi się każde wyzwisko, każda kłótnia i każdy ból, jaki mi zadał. Ale o czym on musiał myśleć. Przecież ja nie byłam lepsza. Na każdą głupią zaczepkę odpowiadałam tym samym. A każdą jego uwagę brałam sobie do serca, skoro to działało tak na mnie, to może na niego też. Nie. To nie tak. To on był winny.

On pierwszy odwrócił wzrok, jak i ciało. Stanął do mnie tyłem.

Wmurowało mnie w ziemię. Bardzo się zmienił od podstawówki. Ramiona z daleka było widać, jak bardzo są umięśnione. Tak samo jak nogi. To już nie ten chłopak, którego znałam tyle czasu. Może z charakteru też się zmienił. Miejmy nadzieję. Zrobiło mi się gorąco. Przymknęłam na chwilę powieki i przetarłam gorące czoło dłonią.

- Matka Cię nie nauczyła, że się nie podsłuchuje? - podskoczyłam, kiedy nagle pojawił się za mną.

Jak on zdążył w tak szybkim czasie przejść ten kawałek tak, że ja nawet nie zauważyłam, kiedy zniknął mi z oczu?

- Nie podsłuchiwałam - założyłam ręce pod biustem. - Jakbyś nie trzasnął drzwiami, jak jakiś psychol, to nawet bym nie zwróciła na Ciebie uwagi.

Stał na tyle blisko, że teraz miałam pewność, że to Noah. Czyli to jednak nie będą spokojne dwa tygodnie. Szkoda, bo miałam zamiar je przeleżeć w pokoju, kiedy inni będą korzystać z możliwości tego zadupia.

- Zwróciłabyś, zwróciła - prychnął i obejrzał mnie od góry do dołu.

Nawet się z tym nie krył. Po chamsku przeleciał mnie wzrokiem od stóp do czubka głowy. A nie ukrywajmy, po całym dniu podróży autobusem nie wyglądałam najlepiej, więc od razu poczułam się niekomfortowo. Włosy miałam spięte w rozwalony już kitek, a szary t-shirt "ozdobiony" plamką z soku pomarańczowego. 

- Hmm - mruknął. - Czy my się przypadkiem nie znamy?

On tak serio? Przecież aż tak bardzo się nie zmieniłam w przeciwieństwie do niego.

Zaśmiałam się.

Mogłabym szybko wymyślić sobie nową tożsamość i jednak zachować spokój w te wakacje. Pomyślmy... jakie by tu mi nadać imię? Zawsze podobało mi się Natalie.

- Jestem Natalie - wystawiłam do niego rękę, ale chyba skapnął się, że coś jest nie tak, bo tylko zmarszczył brwi.

Jaka ja jestem głupia!

- Kiedy zmieniłaś imię, Cassie? - prychnął.

- Co mnie zdradziło?

- Unosisz jedną brew, jak kłamiesz - zaśmiał się złośliwie.

Co w tym śmiesznego? Już mnie zaczął wkurzać.

- Dobra, spieprzaj z mojego domku - wywróciłam oczami, a ponieważ nie ruszył się z miejsca, walnęłam go w ramię.

Chyba bardziej zabolało mnie niż jego, bo nawet nie zareagował na ten gest. 

Na jego twarzy pojawił się ten irytujący uśmieszek, który prześladował mnie przez osiem lat. Ughh już zapomniałam, jak bardzo go nienawidzę. W ogóle jak on to zrobił, że nie zauważyłam go w autokarze? 

W chwili gdy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, usłyszeliśmy nadchodzący tłum. Kiwnął tylko głową i z ustami wygiętymi w banana wyszedł z domku.

Nie nacieszyłam się samotnością, bo trzy dziewczyny wbiegły do środka, gadając o czymś zaciekle.

- Cass, czemu nie poszłaś na obiad? - spytała Alice.

- Nie jestem głodna - powiedziałam i usiadłam na łóżko.

Chyba nadal nie bardzo do mnie dociera, kto ma okna dokładnie naprzeciwko moich. Z kim będę widywała się równo przez dwa tygodnie, dzień w dzień. Że wrócił jeden z moich najgorszych koszarów.

- Na koniec obozu będzie ognisko pożegnalne, nad jeziorem - wykrzyknęła blondynka. - Mam nadzieję, że przed tym pójdziemy na jakieś zakupy do centrum, bo nie mam się w co ubrać.

- Centrum czego? Lasu? - warknęłam, a wszystkie spojrzały na mnie jak na idiotkę. - Sorry - Burknęłam, wracając wzrokiem do czytanej przeze mnie uprzednio książki. 

- Wszystko w porządku Cass? - Spytała brunetka.

Przytaknęłam.

Alice chyba musiała je uprzedzić, że nienawidzę mojego imienia, skoro nie mówią Cassie.

- To dobrze, bo dzisiaj mamy czas wolny, a podobno niedaleko jest dużo atrakcji. Znaczy, tak czytałam - zaczęła opowiadać blondynka. Jak jej było? Emma? - W Internecie było napisane, że gdzieś w lesie są trzy boiska, bieżnia i siłownia na powietrzu.

Czy one serio myślą, że poświęcę wakacje na sport? Bez przesady. Uśmiechnęłam się tylko żeby nie wyszło na to, że jestem śmierdzącym leniem. Chociaż w dużej części to prawda.

- Zabierają telefony? - wypaliłam.

Zostałam obdarzona trzema parami rozbawionych oczu.

- Mówili, że nie. Chyba że ktoś coś przeskrobie, to będzie w ramach kary - powiedziała Leyla.

Wow zapamiętałam imię. A zapamiętuję tylko te ważne. Eghem albo te, które niezbyt dobrze zapadły mi w pamięć.

- Co było na obiad? - spytałam od niechcenia. 

- Jakieś ohydne mięso i rozgotowane ziemniaki - burknęła Alice.

Tej dziewczynie praktycznie wszystko smakuje. Jeżeli mówi, że coś jest niedobre, to tak jest. Chociaż ciastka, które kiedyś upiekłam, były obrzydliwe, a ona zjadła je bez mrugnięcia okiem.

- Ja proponuję, żebyśmy w wolnym czasie znalazły jakiś spożywczy - powiedziałam. 

Nie poszłam na obiad nie dlatego, że nie byłam głodna, tylko dlatego, że potrzebowałam spokoju. W gruncie rzeczy zaczęło burczeć mi w brzuchu, bo przed wyjazdem nie zjadłam śniadania. Powód? Żeby zjeść, musiałabym zejść do kuchni, w której siedzieli rodzice, a nie miałam ochoty dzisiaj się z nimi kłócić.

- Dobry pomysł! - wykrzyknęły prawie w tym samym czasie.

- Tego paskudztwa na stołówce nie da się jeść - mruknęła Alice z niezadowoloną miną.

Wyszło na to, że przebrałyśmy się w luźniejsze rzeczy i wyszłyśmy na poszukiwania. Domki znajdywały się chyba pod koniec lasu. Były otoczone drzewami, ale z prawej strony się jakby przerzedzały. Przez środek biegła ścieżka, którą tu wjechaliśmy i właśnie tą ścieżką ruszyłyśmy.

Emma i Leyla okazały się naprawdę fajne. Chociaż ta pierwsza z charakteru bardzo mi przypominała Alice. Też wyglądała na niepoprawną optymistkę, a uśmiech nie zszedł jej z twarzy ani razu. Przez całą drogę gadała o manicure, sukienkach butach itp. Nie zbyt kręcą mnie takie klimaty, więc po prostu nie wcinałam się w dyskusję. Za to one bawiły się wyśmienicie.

Leyla wydawała się oazą spokoju. Czasami wtrącała się do rozmowy, dodając swoje trzy grosze, ale raczej słuchała i obserwowała. Nie podnosiła głosu. Kiedy się z czymś nie zgadzała, cierpliwie czekała aż ktoś dokończy wypowiedź i dopiero wtedy mówiła co myśli. To się szanuje.

Długo szłyśmy, zanim znalazłyśmy sklep. Był on o wiele mniejszy od najmniejszych sklepów w okolicy mojego domu. Ledwo zdążyłyśmy, bo na drzwiach wisiała tabliczka z ogłoszeniem, że zamykają o 16.30, a doszłyśmy równo o 16.00.

Ja kupiłam Lays'y solone, dwa batony i sok. Po zapłaceniu i wyjściu na zewnątrz zaczęłam chować wszystko do worka. Zarzuciłam go sobie na plecy i czekałam, aż dziewczyny spakują swoje zakupy.

- Wiesz, że mirinda jest niezdrowa? - Spytała Emma, która z tego, co zauważyłam, wypchała swoją torebkę fit batonami i paczką chrupek.

- Co z tego? - burknęłam, wywracając oczami. 

Nagle wszystkie utkwiły wzrok w punkcie gdzieś daleko za mną. Ja też się odwróciłam, a tam...

Looking for Loveजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें