275 30 3
                                    

Wróciłem do dzielnicy tak szybko, jak mogłem. Nie poszedłem do domu, tylko do rezydencji głowy klanu, gdzie miałem nadzieję spotkać Shisui'ego lub Itachi'ego. Drzwi otworzyła mi Mikoto.

- Dzień dobry, jest Itachi? - zapytałem od razu, na co się uśmiechnęła.

- Jest razem z Shisuim w swoim pokoju - odpowiedziała, odsuwając się od wejścia i robiąc mi przejście.

Kobieta pokazała mi, gdzie iść, żeby dojść do pokoju swojego starszego syna. Od razu skierowałem się we wskazane miejsce, nie mówiąc ani słowa o powodzie mojego przybycia. Zatrzymałem się przed drzwiami, za którymi słyszałem głos Shisui'ego. Naprawdę chcę to zrobić? Danzou mnie zabije. Poza tym... co ja robię? Przecież to zdrada. Nie powinienem nawet o niej pomyśleć. Zginę...

Ale jeśli tego nie zrobię?

Wszyscy umrą.

Moja jedyna rodzina...

No właśnie, dzieciaku. Zabijesz kolejne osoby, na których ci zależy?

Uśmiechnąłem się pod nosem.

Kurama... byłeś cicho przez ostatni rok...

Za dużo się dzieje, nie mogę zasnąć. Jeśli o mnie chodzi, to Uchiha mogą zdechnąć, ale będziesz wtedy płakać, a wtedy dopiero nie zasnę...

Zapukałem i nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Chłopacy odwrócili się w moją stronę zdziwieni. Usiadłem obok nich.

- Musimy pogadać, ale najlepiej nie tu - powiedziałem po chwili. - Shisui, mógłbyś nas przenieść gdzieś poza wioskę?

Tamten spojrzał na swojego przyjaciela, który tylko kiwnął głową. Chwilę później byliśmy w Dolinie końca, na pomniku Madary Uchiha.

- O co chodzi? - zapytał Itachi.

Odetchnąłem głęboko, sprawdzając przy okazji, czy na pewno jesteśmy sami. Najbliższa chakra była od nas dwa kilometry dalej.

- Mam mówić krótko czy ze szczegółami?

- Na jaki temat? - tym razem to Shisui zabrał głos.

- Na temat Danzou oraz klanu - odpowiedziałem.

- Ze szczegółami.

Wziąłem głęboki oddech i zacząłem:

- Danzou chce was zabić. A bardziej, cały klan. Twierdzi, że Uchiha są zagrożeniem dla wioski, szczególnie, kiedy zaczną się buntować - Shisui chciał mi przerwać, ale mu nie pozwoliłem - co jest nieuniknione, i w tym ma rację. Ale tym, czego najbardziej chce Danzou, są twoje oczy, Shisui.

Szarowłosy kiwnął głową.

- Już wcześniej próbował je zdobyć.

- No właśnie. Ale nie tylko ty jesteś mu potrzebny - spojrzałem na młodszego Uchiha. - zgodnie z planem Danzou, to ty masz zostać zabójcą klanu.

Itachi milczał, co uznałem za możliwość kontynuacji.

- Zabić cały klan, zostać zdrajcą wioski. Przynajmniej dla większości. Mogę się założyć, że wykorzysta całą twoją osobę, robiąc z ciebie podwójnego agenta w jakiejś organizacji pokroju Akatsuki.

Przez chwilę trwała cisza. Skuliłem się trochę, czując, jak jedna z pieczęci daje o sobie znak. Bolało. Czułem, jakby kilkadziesiąt ostrych szpilek wkuwało mi się w ramię. To było ostrzeżenie.

- M-muszę iść.

Wstałem chwiejąc się. Ból czułem już w całej ręce, nie mogłem pozwolić, żeby przeniosło się na całe ciało.

- Zaraz po mnie przyjdą... jeśli stąd pójdziecie, to nie będą wiedzieć, komu to powiedziałem.

Chciałem iść, ale za bardzo bolało. Już ledwo mogłem się poruszyć. Upadłem. Kuso, jak to boli!

Shisui próbował mnie dotknąć, ale momentalnie odskoczył.

- O bogowie... - sparzył się?

- Kurama... - powiedziałem, gubiąc się we własnych myślach. - zrób... z tym... coś...

Mogę przejąć kontrolę, dzieciaku, ale wtedy musisz się pilnować. Jeśli pójdziesz za głęboko w swój umysł, to całkowicie znikniesz. Dobrze wiesz, że z tobą jest inaczej niż z innymi sakryfikantami!

- Wiem! - krzyknąłem. - Tylko zrób coś!

Eh...

Zamieniliśmy się rolami. Teraz to ja siedziałem w środku, a Kurama miał całkowitą kontrolę nad moim ciałem. Wiedziałem, że moje oczy się zmieniły, zawsze się tak działo. Teraz były czerwone, podobne do kocich.

Uchiha odsunęli się ode mnie, widziałem, że się boją. Kurama wstał.

- Te oczy... Kyuubi...? - szepnął któryś.

Lis zwrócił wzrok na nich.

- No proszę. Uchiha. Zabiłbym was, ale ten dzieciak mi nie pozwoli - prychnął. - zaraz pojawią się tutaj ANBU z korzenia. Lepiej by było, gdybyście stąd poszli.

- Nie ma mowy - stwierdził twardo Shisui.

Kurama westchnął teatralnie.

- Ludzie są jednak głupsi niż wyglądają...

Idą... użyj Kongo Fusa.

Na te słowa czerwone łańcuchy wystrzeliły z moich pleców. W tym samym momencie ze wszystkich stron wyskoczyła duża grupa shinobi w maskach ANBU. Przez chwilę wszyscy staliśmy w bezruchu i kompletnej ciszy. Nawet wiatr ucichł.

Zerwaliśmy się wszyscy w jednej chwili do walki.

...

Patrzyłem bez słowa, jak Kurama wykańcza kolejnego shinobi. Zostało ich tylko kilku, tych bardziej zdolnych. Jeden z nich użył jakiejś techniki Fuinjutsu, niestety nie dosłyszałem, jakiej. Widziałem, że Kurama zasłonił oko. Oślepiło go? Zabolało? Nie wiedziałem. Następnym, co zobaczyłem, był tylko kolejny łańcuch, przebijający serce kolejnego shinobi. Gdzieś z boku walczyli Uchiha, nawet nieźle im szło.

Dzieciaku... zaraz kolejna zamiana. Resztą zajmą się te półgłówki.

Wiem. Dziękuję, Kurama, że mi pomogłeś.

Ha! Nie przyzwyczajaj się.

Uśmiechnąłem się, już fizycznie. Wrócił do mnie cały ból i zemdlałem.

Pośród Chmur Czerwonych i Brzasku [ZAWIESZONE] Where stories live. Discover now